21 grudnia 2014

Czas na KitKat

Jak co roku ogłaszam sesyjną przerwę od blogowania. Do zobaczenia w nowym semestrze. :)

Poza nauką, okres ten spędzę na wymyślaniu tematów na nowe posty. Jeśli posiadacie pomysły co do blogowych tekstów, zawsze jestem na nie otwarty. Jak zwykle pomyślę też trochę nad sensem istnienia tego miejsca, sensem dalszego rozwijania go i kierunkiem ewentualnego rozwoju bloga.

Wesołych Świąt życzę wszystkim czytelnikom. Szczęśliwego Nowego Roku oraz dużo zdrowia!

14 grudnia 2014

Rozproszenie

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego gdy na ulicy dzieje się coś złego, rzadko kto reaguje? Gdy krzykniemy "Pomocy!", nikt nie odpowie na wezwanie? A kiedy poprosimy tłum gapiów o telefon na pogotowie, mało kto nam pomoże?

Niektórzy nazywają to znieczulicą społeczną, ale jest też inne wyjaśnienie tego zjawiska. Psychologia określa to efektem "rozproszenia odpowiedzialności".

Im więcej osób, tym większa szansa, że nikt nam nie pomoże. Rachunek prawdopodobieństwa tutaj nie zadziała. Dlatego też zaprezentuję tu kilka podstawowych porad w takich sytuacjach.

  • Jeśli widzimy osobę, która wydaje się potrzebować pomocy, pytamy ją czy wszystko w porządku. To tylko kilka sekund uwagi, a i tak momentalnie znajdziemy się w niewielkim procencie osób, które zrobią cokolwiek.

  • Gdy potrzebna jest nam pomoc, wołamy "Pan w zielonej kurtce! Proszę mi pomóc!". Zwrócenie się w taki sposób do pobliskiej osoby, angażuje ją o wiele bardziej niż "Niech ktoś mi pomoże…". W przypadku odmowy prośbę kierujemy do kogoś innego.

  • Prosząc o telefon na pogotowie, wspominamy numer, z którym należy się połączyć. "Niech Pan zadzwoni na pogotowie, numer 999!"

Dlaczego o tym piszę? Jakiś czas temu przytrafiła mi się podobna sytuacja, a jest to drobna rzecz, o której warto wiedzieć, ponieważ może sprawdzić się w przyszłości każdego z nas.

7 grudnia 2014

Mikołajki

Wyglądam przez okno, a tu setka motocykli mknie przez skrzyżowanie. Każdy kierowca w kolorach czerwonym i białym, z mikołajową czapką i prezentami pod pachami. Wszyscy jechali w kierunku Dziecięcego Szpitala Klinicznego, do chorych dzieciaków, podarować prezenty i wymalować radość na twarzy.

Widok małego pacjenta w szpitalu jest kompletnie odmienny od widoku dorosłego. Rusza bardziej to coś w środku każdego z nas. I tak samo widok stada Mikołajów z wiatrem w czapeczkach też skłoni do kilku głębszych myśli, przywoła uśmiech. Wspaniały widok, gdy widzi się tak dużą grupę osób chcących jakoś pomóc. Jeszcze piękniejszy, gdy widzi się uradowane dzieciaki.

Kurier Lubelski

30 listopada 2014

Seanse przy jedzeniu

Nadszedł ostateczny czas na rozprawienie się z filmowymi załegłościami. Przez ostatnie dni obejrzałem więcej filmów niż przez ostatnie lata (nie licząc wakacji i świąt). Wystarczyło podczas obiadu i innych posiłków włączyć seans na tablecie.

Dzięki temu rozwiązaniu nie czuję się tak zabiegany, jak zwykle i mam poczucie posiadania większej ilości wolnego czasu. Co więcej, jeden film oglądam przez 2-3 dni, dzięki czemu wydaje się o wiele dłuższym niż w rzeczywistości. Osobiście nie przepadam za czasem trwania przeciętnego seansu kinowego, stanowczo preferuję dłuższe. A już najlepsze są krótkie seriale w stylu Band of Brothers.

Od tego czasu jedynie w czasie śniadania nie oglądam poruszających się obrazków. Ten czas zarezerwowany jest na sprawdzenie najnowszych wiadomości ze świata i bliskich okolic, czyli Facebook, Twitter i Reddit.

A tu lista filmów: Despicable Me, Despicable Me 2, 50/50, Edge of Tommorow, Life of Pi, It's a Wonderful Life, The Departed, Gattaca oraz Taxi Driver.

23 listopada 2014

Koło znieczulające

Skończyłem z kołem kardiologicznym. Same prezentacje raczej mi nie pasowały, a na projekty czy badania obecny semestr raczej nie przyzwala. Dzięki M. odnalazłem za to koło anestezjologiczne.

Pierwsze zebranie przywitało mnie standardową formą w postaci kilku prezentacji. Poruszono kwestie dokumentacji medycznej oraz rodzaje znieczuleń miejscowych. Prezentacje dały radę, ale najlepszy element stanowił opiekun koła, który co chwilę dodawał do przeźroczy coś od siebie. Dzięki temu o wiele przyjemniej słuchało się tego przedstawienia. Przeźrocza, to inaczej slajdy w mowie staropolskiej używanej przez niektórych asystentów i jest pojęciem nader lubianym przez brać studencką.

Co jednak spowodowało, że zabrałem się za to koło od razu, jak tylko o nim usłyszałem? Praktyka: dyżury i warsztaty. Możliwość przypisania się do danego lekarza anestezjologa i spędzenia z nim romantycznego dyżuru we dwoje z dodatkiem zwiotczałego pacjenta. Poza tym, na kilka godzin można przyjść i czerpać z wiedzy i doświadczenia, jaką starsi doktorzy chcą z chęcią przekazać młodemu pokoleniu.

Na razie kariery zabiegowej nie planuję, ale to dobra okazja do nauczenia się podstawowych i tych bardziej zaawansowanych robótek ręcznych z dodatkiem teorii przydatnej w klinice, a nie znalezionej w suchej literaturze. Pierwszy dyżur w sobotę.

16 listopada 2014

Bob assy

Propedeutyka pediatrii i interny to póki co jedyne przedmioty na których mam rzeczywisty kontakt z pacjentami. “Propedeutyka” czyli jeszcze nie nauka właściwa. Bez dogłębnych diagnoz, a za to ze skupieniem się na wywiadzie i badaniu pacjenta. Dziś będzie o nauce dziecięcej.

Notes w kieszeń, stetoskop w drugą i jedziemy z werwą na pierwsze zajęcia pediatrii. Na wstępie okazaliśmy się być bandą idiotów, najgorszą grupą. Tyle z radości. Dwukrotne przeczytanie materiału na seminarium uznaliśmy za wystarczające, słysząc od innych, iż przedmiot ten bardzo fajnym jest i dużo się uczy praktycznie, a teorię wystarczy znać na tyle, ile przyda się w nauce praktyki. Jakie było nasze zdziwienie, gdy zostaliśmy przemaglowani z najdrobniejszych szczegółów, przy okazji też z biochemii. Stwierdzono, że nasza pani dr nie pyta o szczegóły.

Na każdych zajęciach początek ten sam, zawsze znajdzie się coś czego nie wiemy albo czego nie zrozumieliśmy. Nie jesteśmy w stanie sami powiedzieć na co zwracać uwagę i co jest ważne w odmętach obowiązującego materiału. Szkoda, że brak tu zależności: studenci nie rozumieją - asystent im tłumaczy, najczęściej w sposób o wiele bardziej przystępny niż w książkach. A tu klops: “ja wam tego nie powiem, tego to musicie się sami douczyć”.

Wstępne niedogodności zostają wynagrodzone kliniką samą w sobie. Taki plus naszej dr, że praktyczne umiejętności stara się nauczyć jak najlepiej i bardzo dobrze jej to wychodzi. Na każdych dotychczasowych zajęciach sporo się dowiedzieliśmy i ostatecznie wychodziliśmy z nich uśmiechnięci, zapominając o wcześniejszych nieprzyjemnych wydarzeniach. Trzymanie dziecka, sprawdzenie odruchów, obejrzenie ciała, osłuchanie serca i płuc - z tym miałem już kontakt.

Znany rosyjski pediatra robił to samo co my, tylko dziesięciokrotnie szybciej. W studenckiej praktyce każdy bał się o małego szkraba, którego trzymał w rękach. Sprawdzając odruchy każdy postępował jak najdelikatniej, by nic nie uszkodzić w “naszym” maluchu. Doktor za to się nie bawiła, tylko konkretnie wyginała, szarpała i macała noworodki, podobnie jak ten Rosjanin, tylko może trochę wolniej.

A teraz dwa tygodnie odpoczynku od pediatrii. Bo remont czy coś. Ale to już nie jest ważne :)

10 listopada 2014

USG

Po zakończeniu anatomii chirurgicznej przyszedł czas na anatomię radiologiczną. Składa się ona także z czterech zajęć - dwa z nich dotyczą ultrasonografii, a pozostałe tomografii komputerowej.

Ćwiczenia były doprawdy wyborne. Zostałem wybrany na ochotnika do przebadania wszerz i wzdłuż w czasie trzech godzin leżenia i poddawania się badaniu każdego z 9 młodych jeszcze-nie-doktorów na sali.

Na wstępie zajęć ugoszczeni zostaliśmy krótką prezentacją wprowadzającą do tematu, po której zabraliśmy się do zabawy właściwej. Ja wziąłem się do leżenia i wstrzymywania oddechu w określonych momentach. I do patrzenia w telewizor, bo takowy został podpięty do aparatury by i sam "pacjent" mógł poznać swoje wrażliwe wnętrze.

Badanie odbywało się według konkretnego schematu pozwalającego na sprawdzenie kluczowych elementów jamy brzusznej i serca. Zostałem sprawdzony pod kątem serca, nerek, śledziony, trzustki, pęcherzyka żółciowego, wątroby i pęcherza moczowego z prostatą. Oprócz samych narządów określaliśmy też położenie naczyń takich jak np. aorty, żyły głównej dolnej, żyły wrotnej, żyły śledzionowej, tętnicy krezkowej górnej czy przewodu żółciowego wspólnego. Do tego jeszcze kilka zachyłków i finito.

Każdy ze studentów powinien był wykonać taki schemat sprawdzający. Po kilku rundkach oglądanych na TV znałem już swoje organy jak własną kieszeń i znalezienie danego narządu w moim ciele nie stanowiło już dla mnie problemu.

Trochę gorzej, kiedy na sam koniec "zamieniliśmy się" rolami i zbadałem P. W cudzysłowie, bo byłem jedynym który ją badał - mnie przejrzeli wszyscy. I tu zdziwienie, bo różnic sporo. Aorta malutka, naczynia całkiem inne, wątroba z resztą narządów jakieś dziwne. No i ta urocza macica, której endometrium przypominało mi ścięty pień drzewa. Niestety, ku mojemu zdziwieniu nikt inny nie potrafił dostrzec tej głębi na tyle by ujrzeć tam drzewo.

No i żarciki. Asystentka sprawdzając stan moich kiszek co chwila komentowała, że jestem "dobry materiał na męża", "przegląd zrobiony i można brać" czy "ślub zamawiać już można". Na koniec życzyła w USG "pierścionka z brylantem". Na razie podziękuję.

2 listopada 2014

Z braku

Dzisiaj będzie mało merytorycznie. Nie chciało mi się pisać nic, organizować czasu też nie, robić czegoś konkretnego i uczyć też mi się nie chciało. Wyszło, że zrobiłem całe nic.

Każdy wie o czym piszę. Kilka dni przed kolosem i czujesz, że progres jaki robisz jest znikomy. Raz na jakiś czas musi się wydarzyć coś podobnego, żeby studentowi małemu zresetować system i przypomnieć, żeby nie mówił na koniec dnia, że "coś tam porobił".

Co by młodsi nie myśleli, że takie coś to wyjątek tylko dla nich. Bądź też, że wydarzy się to tylko raz czy dwa. :)

26 października 2014

Miasto moje a w nim

Lublin jest miastem studentów. Wiadomy to fakt na cały nasz wspaniały kraj. I rzeczywiście studentów tu od groma, imprezy też studenckie, a gdzie nie zajrzysz, tam student. UMCS, KUL, UM, Politechnika i kilka innych ośrodków daje w sumie całkiem pokaźną liczbę studenckiej braci.

Lublin i sama starówka - są. Kilka głównych ulic Starego Miasta i wystarczy. Raczej mnie nie zachwyciły, ale można znaleźć zarówno piękne nocne widoki, jak i dobrą knajpę na spotkanie z przyjaciółmi.

Może zastanawiasz się nad lekarskim i myślisz o mieście pod względem "ładne, ciekawe, znane od średniowiecza"? Chcesz gdzieś mieszkać, aby pozwiedzać to miasto, a piękne ulice i kamienice miały y wywoływać codzienny uśmiech na twarzy?

Najwięcej zwiedzisz odwiedzając wymarzone miejsce na weekend lub tydzień, a nie w ciągu kilka godzin tu i tam po zajęciach. Uliczki przemierzane codziennie w końcu się znudzą. A na lekarskim o kompleksowym zwiedzaniu miasta myśleć będą raczej pasjonaci.

Co należy cenić? Bliskość uczelni. Oj tak. Jakie mam szczęście, że w najdalsze miejsce zajęć jest ode mnie oddalone o 30 minut drogi piechotą, a nie na drugim końcu miasta. Najbliższy budynek UM mam po drugiej stronie drogi, a kilka innych w odległości mniejszej niż kilka minut marszem.

Ludzie w Lublinie są jak w każdym innym mieście. Różnica taka, że zamiast kiboli Wisły czy Legii, mamy dresów z Lubartowskiej. Takich życzliwych - tu zatroszczą się o opony, które musisz w końcu wymienić, więc je podziurawią; tu o wysokie przychody warzywniaka, co by wszyscy byli równi, więc go okradną. Ot, miejskie życie.

Jedyne na czym się zawiodłem to ceny wynajmu mieszkań. Są takie same jak w większych polskich miastach. Miałem nadzieję, że będzie taniej, a tu klapa.

Mamy też duże ilości obcokrajowców. Tam Tajwan, tu Ukraina, za rogiem USA, a z Chińczyków i tych podobnych zawsze jest ubaw. Kasę wydają na wszystko, taksówką jadą 500 metrów, ludzie w Lublinie zarabiają i jakoś to się kręci.

I trolejbusy też są.

20 października 2014

Interwały skupienia

Dziś znów o uczeniu. Wciąż odkrywam na tym polu nowe rzeczy i uczę się lepszego gospodarowania zarówno czasem jak i uwagą. Ileż to rzeczy próbowałem, ile o tym już czytałem. Mam nawet wrażenie, że odkryłem swój sposób na naukę, ale pewnie gdzieś zaginął w odmętach myśli. Czasem tak bywa, że nawet jeśli coś działa bardzo dobrze, to gdzieś po drodze zapomina się o tym i dalej męczy się starym sposobami.

Niekiedy idzie mi to tak mozolnie jak dziś. Tutaj robię postępy na tym polu, a tu się cofam. Tak, cofam się. Ot, na przykład gdy czytam robiąc coś innego w tym samym czasie. A wiem doskonale, że to na nic. I tak siedzę, dopóki nie zdam sobie sprawy z własnej głupoty.

Do nauki potrzebuję pełnej koncentracji, bo bez niej ani rusz. Osiągnięcie pełnego skupienia niekiedy wymaga poświęcenia kilkudziesięciu sekund. Zdarza się jednak, że i po godzinie nie wiem gdzie jestem i co ja czytam. Bywają też całe dni letargu i bezproduktywności.

Natomiast gdy już uporządkuję myśli, chcę pozostać w tym stanie jak najdłużej. Dlatego też staram się, by czas skupienia i nauki był z reguły dłuższy niż kilkanaście minut - optymalnie ponad 30 i mniej niż 90 minut. Nie przerywany niczym.

Zerwanie połączenia Maciej-koncentracja wymaga do regeneracji poświęcenia kolejnego "okresu wstępnego". Dlatego sprawdzanie sesemesków podczas nauki tu nie działa - zanim przejdę ponownie cały korytarz do mojej naukowej izolatki, muszę zawrócić, aby przeczytać, odpisać i zdekoncentrować się.

***

P. ma zakaz odzywania się do mnie, gdy widzi, że uczę się w skupieniu. I tak często go łamie, bo nie może wytrzymać z tęsknoty - tak, tęsknota na odległość 2 metrów istnieje.

Odrzucam myśli kotłujące się w głowie. Staram się jak najwcześniej zauważyć, że przestałem rozumieć co czytam i wodzę tylko wzrokiem kolejne linijki tekstu myśląc o czymś bardzo ważnym (nieważnym).

Nieznanych pojęć nie wyszukuję od razu w Google, tylko spisuję je na kartce do późniejszego przejrzenia.

Wodę, notatki i inne potrzebne rzeczy trzymam przy sobie minimalizując potrzebę wstawania od biurka.

I tyle. A bywa, że żaden sposób na koncentrację nie działa. Wtedy idę jeść, spać lub jak to facet - na kibel.

12 października 2014

Małe rzeczy ...

... denerwują najbardziej. Już kolejny tydzień, przynajmniej raz dziennie, neutralizuję elementy otoczenia, które okazały się być drażniące i dekoncentrujące. Siadam, zaczynam się uczyć, próbuję osiągnąć stan głębokiego skupienia, i dupa.

Lampka świeci po oczach. Telefon w zasięgu wzroku nie pozwala się skoncentrować. Krzesło za wysoko. Drzwi trzeszczą jak ktoś otwiera inne w mieszkaniu. Burdel w papierach też denerwuje. I owocówka latająca między oczami a zdaniem, które czytać próbuję.

I tak spędzam pierwsze dni życia w nowym miejscu. Stabilizuję się, przyzwyczajam i organizuję.

Na lampkę nakładam kołnierz z dwóch złożonych kartek A4 spiętych sznurkiem. Telefon chowam za cokolwiek. W klamkową wnękę we framudze przyklejam filc. Papiery układam w plastikowych półkach na notatki posegregowanych według przedmiotów. A muchę?

"Zabić muchę było niezręcznością. Należało ją okaleczyć tak, żeby swołocz trochę pocierpiała i choć w maleńkim stopniu odpłaciła za cierpienia, okaleczyć, żeby wrzeszczała bezgłośnie, dopóki nie nadciągną inne muchy i mrówki, by walczyć o żywe mięso."

Czy jakoś podobnie.

5 października 2014

Zabawa w chirurga

Anatomia chirurgiczna. Pierwsza część zajęć to prezentacja o wątrobie i pęcherzyku żółciowym oraz dodatkowo diagnoza pani Janiny z bólem "o tu, z prawej, pod żebrami, i do łopatki mi też idzie". Wysłaliśmy materiał do badań sprawdzając co i jak z wątrobą, co z trzustką i czy obecny jest stan zapalny. Wywiad, badanie i wyniki wskazały na kamicę pęcherzyka żółciowego. Potwierdzamy przez USG i kierujemy na zabieg wycięcia - cholecystektomię laparoskopową.

I tu zaczyna się zabawa. Uczyliśmy się podstaw chirurgii laparoskopowej na symulatorze. Najpierw zestrzeliwaliśmy czerwone piłki w pomieszczeniu, aby wdrożyć się w obsługę kamerą, a później przeszliśmy do samego zabiegu. Aparat ma ogromne możliwości, takie jak symulacja pełnego zabiegu wycięcia pęcherzyka żółciowego, razem z przypalaniem i innymi bajerami dzięki czemu może służyć do prawdziwej symulacji dla chirurgów. Nam pokazano część tych bajerów.

W ramach naszych zajęć usuwaliśmy parami pęcherzyk w trybie "podstawowym". Jedna osoba trzyma kamerkę i "chwytak", łapie za dno pęcherzyka i odciąga go na bok i do przodu dając dostęp do zajęcia się resztą. Drugi delikwent z kolei ma tylko jedno narzędzie i za jego pomocą zakłada po dwa klipsy na tętnicę pęcherzykową i przewód pęcherzykowy umożliwiając ich późniejsze przecięcie.

Jeśli wszystko wyszło git, zamieniamy się miejscami i zabieramy się za cięcie między parami klipsów. Mój kolega jednak operację spierniczył i krew się polała, bo przeciął nad klipsem. Dobrze, że nasz wirtualny pacjent nie był w stanie marudzić i składać skarg na młodych "hirórguw".

Ciekawa, edukacyjna zabawa jak na telewizorze i konsoli, tylko że na sprzęcie za ponad 200 tys. zł. Polecam.

28 września 2014

Nowości

W tym roku kolejna przeprowadzka. Tym razem mieszkam w pokoju razem z P., zobaczymy które z nas dłużej pociągnie te męczarnie. Trzy dni samego porządkowania rzeczy i pokoju, a w sumie jeszcze przydałoby się okna umyć. Czyli na dobre jeszcze tu nie mieszkamy.

W tym semestrze podczas sesji zimowej czekają mnie egzaminy z farmakologii i patomorfologii. Ostatnio rozpieszczają nas tymi sesjami w połowie roku, więc i tegoroczną postanowili zrobić przyjemną i łatwą.

Pozostałe przedmioty: medycyna ratunkowa, genetyka kliniczna, zdrowie publiczne i oczywiście prawie interna z prawie pediatrią.

Tyle z nauki. Jeszcze wakacje, więc wracam do wina.

21 września 2014

Klawiatura

Praktyki skończone, sprawozdanie wkrótce. Tymczasem...

Mam pomysł na przyśpieszenie roboty papierkowo-komputerowej polskiej służby zdrowia! Wiem, że outsourcing księgowości z lekarzy na specjalnie do tego celu zatrudnionych pracowników jest raczej złudnym marzeniem niż planem służby zdrowia na najbliższą przyszłość, więc mam małą propozycję.

Jest nim szkolenie z obsługi komputera i pisania na klawiaturze. W czasie praktyk zauważyłem, że 9 na 10 osób z personelu medycznego używa do pisania jedynie dwóch palców i pisze z reguły średnio lub wolno.

Oczywiście najlepszą opcją byłaby osoba zajmująca się właśnie tym, zostawiając lekarzom to, co robić powinni - diagnozować i ustalać leczenie. A nie spędzać ponad połowę czasu nad dokumentacją medyczną. Ale cóż, to kosztuje, a z kasą u nas wiadomo jak jest.

14 września 2014

Przykład

Czy lekarz powinien świecić przykładem? Czy polecanie rzeczy zgoła odmiennych od praktykowanych przez siebie samego jest czynem niewłaściwym?

Ostatnimi czasy poznałem lekarza, diabetologa. A do tego palacza dodającego górę białych kruszców do każdego z posiłków. Lekarzem swojej specjalności jest bardzo dobrym, nie pasuje mi tylko ta hipokryzja.

Mówienie o białej śmierci - sól, cukier, białe pieczywo i makaron, o szkodliwości niektórych produktów spożywczych jest OK. Czy jednak nie powinno być wspierane postępowaniem zgodnym z tym co się głosi?

Czy taki doktor nie powinien być dobrym przykładem dla pacjentów zobowiązanych do trzymania się ścisłej diety? Czy takie zachowanie oznacza, że lekarz ma mniej racji i jest gorszym lekarzem? Może nie robi to różnicy i za bardzo się czepiam?

7 września 2014

Kraków

Wypad do mej starej mieściny odbyłem w ten weekend jako odpoczynek od praktykowania na SOR i w przychodni lekarza rodzinnego. Trochę ponad dwa dni zwiedzania i choć zobaczyliśmy z P. naprawdę dużo, to jednak rezydowaliśmy zbyt krótko, żeby nasycić się w pełni.

Dziecięciem będąc mieszkałem tu przez około lat 7, ale rodzice zapracowani, ja młody i nieświadomy. I tak naprawdę żyjąc tutaj tyle czasu, nie było żadnego wypadu na większe, kompleksowe poznanie swojego miasta.

W tym tygodniu przyszedł czas nadrobić zaległości, zobaczyć jak Kraków się zmienił i popatrzeć na Marsz Jamników. Chodziliśmy Drogą Królewską i Uniwersytecką za dnia, a po zachodzie Słońca szlajaliśmy się po Starym Mieście.

Wszystko udało się znakomicie poza kebabem w Kazimierzu. Pojawiła się też chęć na Lody na Starowiślnej, ale kolejka ponad stu osób pozdrowiła nas pięknym środkowym palcem.

Kolejny przyjazd tutaj to mus.

1 września 2014

Być czy nie być "kujonem"?

Jeśli kujoństwo to siedzenie nad książkami przez całe trzy lata, odsuwanie się od znajomych i bycie klasowym popychadłem, to nie, nie trzeba. Ja potrzebowałem kilku miesięcy bardzo ciężkiej pracy w całkowitym skupieniu, aby osiagnąć to co zamierzałem.

Znam wiele osób, które były kujonami i uczyły się non-stop przez całe liceum i im się nie powiodło. Znam też te, które uczyły się sporo i dużo też balowały i im też się nie powiodło. Znam też takich, co uczyli się podobnie do mnie i im też się nie powiodło. Znam też tych, którzy uczyli się mniej i dali radę.

Nigdy nie dowiem się dlaczego dokładnie to ja się dostałem, a inni nie. Większość stawiam na moje zawzięcie w tamtym okresie, rezygnację ze wszystkiego co zbędne i pozostawienie niezbędnego. Bez wolnego czasu, nawet podczas posiłków. Z komputera korzystałem tylko po to, by odpytywać się z innymi na biologu. Odpoczywałem w szkole na zajęciach, kiedy jeszcze takowe były.

Może niektóre osoby starały się mniej, a więcej obiecywały, może nie zwróciły uwagi na to, na co należało ją zwrócić. Może chciały czasem odsapnąć, siadły na fejsa i zleciało im pół dnia.

Może to, a może tamto.

24 sierpnia 2014

Internety

Jak niedawno pisałem, facebooka używam sporadycznie. Uruchomię raz czy dwa w ciągu dnia, żeby sprawdzić co nowego w najbliższym świecie. W czasie wakacji nie odwiedzę go i przez tydzień, co nie zrobi mi różnicy. Ba, nawet tego nie zauważę.

W czasie studiów natomiast najczęściej przyjmuje to formę sprawdzenia nowości na grupie lekarskiego i kilku innych. Rano i wieczorem, ewentualnie jeszcze w ciągu dnia, jeśli dzień jest bogaty w nowe wydarzenia i dyskusje. Warto użyć funkcji usuwania osób z NewsFeed - tych, którzy obchodzą nas mniej niż ci najbliżsi oraz wszystkich spamujących.

Wykop - średnio raz na tydzień, garść wiadomości i ciekawostek z Polski i ze świata. Często czytam jedynie tytuły wykopalisk. Dopiero gdy temat jest szczególnie interesujący zagłębiam się w niego lub odsyłam go do aplikacji Pocket do przeczytania czy obejrzenia później. Oczywiście na portalu można spędzić tak pięć minut jak i pięć godzin, jak to zwykle już bywa z większością dzisiejszych portali internetowych.

Twitter - sprawdzam od czasu do czasu, bo zdarzy mi się często natrafić tam na pomocne mi artykuły lub jakieś ciekawe rzeczy związane z Apple, iOS, jailbreakiem oraz Timem Ferrissem.

Reddit - kopalnia wiedzy i pożeracz czasu. Ostatnio zacząłem lepiej go kontrolować i już nie siedzę na nim non-stop. Sam reddit, dla tych co nie wiedzą, to ogromne forum podzielone na mniejsze zwane subredditami. Każdy subreddit obejmuje inny temat. A tematów tych tyle, że można się nieźle zdziwić. Sam teraz odwiedzam rzadziej bądź częściej przynajmniej 7 z nich. W zanadrzu czeka jeszcze ponad tuzin, zawierających rzeczy interesujące, ale takie, do których sięga się wtedy, gdy trzeba.

I to by było na tyle.

17 sierpnia 2014

Czas wolny

Tylko od Ciebie zależy czy i jakie masz życie osobiste. Możesz mówić, że to studia i nie masz czasu. Możesz mówić, że kolokwium i nie idziesz. Ale możesz też się ogarnąć i zorganizować sobie czas.

Medycyna i związany z nią napięty grafik, pełny nauki i zajęć, paradoksalnie może pomóc w lepszym spędzaniu wolnego czasu. Często widzi się osoby mające ogrom urlopu i jednocześnie nie wykorzystujące go w wymarzonym przez siebie stopniu. Sam siebie widzę na wakacjach. Bo im więcej wolnych chwil, tym częściej je marnujemy.

A jeśli cały tydzień zapieprzasz nad książkami i okaże się, że weekend jest naprawdę wolny (bez kolokwiów i ogromu materiału za rogiem), wykorzystasz go lepiej niż kiedykolwiek. Albo przepijesz, bo masz dość.

Zastanawiasz się czy warto siedzieć tę godzinę na fejsie, wykopie czy reddicie. Dochodzisz do wniosku, że lepiej wziąć się do roboty, powtórzyć co trzeba i ruszyć wieczorem na kiełbaskę z grilla.

Z braku czasu na co dzień, ze stresu w życiu wielu studentów i często z codziennej walki z wkuwaniem bierze się u mnie selekcja. Wybieram, gdzie iść, bo wszędzie pójść nie będę mógł. Co zrobić, bo nie wszystko zrobić będę w stanie.

Jeśli w ten weekend spotkam się z tymi osobami, to inne będę musiał odstawić na bok. A za tydzień znowu to samo. I najczęściej nie weekend, a piątek i ewentualnie sobota wieczór, jeśli będzie się chciało i jeśli będzie kiedy.

Coraz bardziej szanuję więc swój czas. Ilość godzin spędzonych na fejsie w tym roku była zdecydowanie mniejsza od poprzedniego, który i tak był niczym w porównaniu do okresu przed studiami. Taka zasada. Im więcej czasu, tym więcej rzeczy znajdziesz to roboty. Niekoniecznie pożytecznych. Wolna godzina? Odpalamy neta i już było się na kwejku, fejsie, demotach i wszystkich innych pożeraczach życia.

Jak jest teraz? Wszystko poszło w niepamięć lub zostało mocno ograniczone. I coraz mniej życia przelatuje przez palce na niczym, a coraz więcej spędzam robiąc coś fajnego, ciekawego, rozwijającego.

I choć cały tekst ten może brzmieć momentami idealistycznie, to jednak medycyna jako pożeracz czasu pchnęła mnie do rozwoju. Szukam nowych aktywności po zajęciach, jak każdy. Żeby odpocząć od nauki, ale może też żeby wykorzystać te lata na studiach także do czegoś innego niż sama nauka. Bieganie, siłownia, tańce, wspinaczka, basen. Cokolwiek. Będę próbował choć część z nich wcisnąć w wolne chwile i praktykować. Czy inaczej by mi się chciało?

11 sierpnia 2014

Śpij, nie p.

Okolice godziny 17, po obiedzie, i łapie zmęczenia pierwsza fala. Druga przychodzi zwykle podczas lektury rozrywkowej mało, bądź w okolicach godziny "do-łóżkowej". Obie wrzodem studenta pragnącego pojąć wersy czytane.

Z pierwszą zwykłem radzić sobie drzemką poobiednią. Kilka tygodni tym trybem, a organizm sam wiedzieć będzie co i jak. Zaśniesz, a obudzisz się jak w nowy dzień.

I tak do samego wieczora końca, gdy nadchodzi z kolei ciężar powiek przedsenny. Nie ma przebacz. Wiadomym, że pożytku z siedzenia nie będzie, aż do najbliższego ranka. Więc nie próbuję walczyć kawą, guaraną czy energii puszkami. Kładę się spać. I dobranoc.

3 sierpnia 2014

Dobra woda zdrowia doda

Pisałem już kiedyś o kawie. Dzisiaj do tego nawiązuję i jednocześnie poszerzam wątek. Tak na dobry początek cyklu o eksperymentach i nawykach.

Kawy nie piłem praktycznie nigdy, nie licząc małej filiżanki espresso we Włoszech i degustacji paru innych rodzajów. Zapach nigdy mi nie podchodził i też nie zmuszałem się do tolerowania tych aromatów. Nie musiałem martwić się o odstawienie. A wieczorną senność i poranny paraliż zwykłem rozwiązywać innymi sposobami lub akceptować.

Jednak nie samą kawą żyje człowiek, a ja na pewno. Dziecięciem będąc zwyczaj miałem pić minimum filiżankę herbaty na dzień, nierzadko dochodząc do pięciu dziennie. No cóż, herbatka z cukrem taka dobra (z torebki). Dzisiaj pochłaniam tak tylko tę przyrządzaną przez mamę Pauli i oczywiście jeszcze zieloną od czasu do czasu. Najczęściej rano, rzadko wieczorem - kofeina i teina mogą zaburzać sen REM. Ciekawe rzeczy słyszałem ostatnio o herbacie białej - najwyższy czas spróbować.

Wodę zacząłem hektolitrami pić na studiach. Przedtem większość dziennego wodnego zapotrzebowania pokrywane było herbatą i różnymi sokami. Życie na uniwerku wystartowało i już po chwili przy biurku musiała stać butelka wody. Najpierw Cisowianka, teraz Nałęczowianka. Bo smakuje. Może w najbliższym czasie zorganizuję sobie wodę w dostawie, jeśli będzie się opłacało.

Można powiedzieć, że ciężko mi się teraz żyje, gdy w pobliżu nie ma zwykłej wody. Wieczorem przy łóżku jest i rano też muszę ją znaleźć - jak nie to Sahara w ustach i Gobi w oczach. Innymi napojami mogę na chwilę się zaspokoić, ale wiadomo. Nie ma to jak kilka łyków zimnej wody mineralnej.

25 lipca 2014

O postach niemedycznych

Na pierwszy rzut oka ten blog to dziennik studenta medycyny. Chcę by tak było zawsze, ale nigdy nie będzie wyglądał jak większość innych. Już jakiś czas, oprócz postów związanych stricte z tematyką studiów medycznych, pojawiają się teksty poruszające inne tematy, czasem całkiem odmienne.

Nie jestem skory do codziennego pisania o ocenach czy oblaniu konkretnego przedmiotu. Ewentualne miejsce na takie rzeczy jest w podsumowaniach semestru lub roku. Chciałbym pokazać bardziej naturalną rzeczywistość mojego studenckiego życia, nie samo suche zdobywanie ocen i zdawanie kolejnych egzaminów. W końcu studia to nie tylko stopnie.

Nie zamierzam jednak zanudzać pisząc o rzeczach oczywistych i pospolitych. Wspomnę raczej o wrażeniach po kontakcie z pacjentem, o przemyśleniach i nowych odkryciach lub ciekawostkach. Trochę będzie o radzeniu sobie z natłokiem nauki, o nastawieniu do życia i do napotykanych wyzwań. Napiszę też o moich codziennych eksperymentach, o próbach i ewentualnych sukcesach we wprowadzaniu w życie nowych nawyków i eliminowaniu starych. Na napisanie o zarządzaniu czasem i o obalaniu mitów na temat studiów medycznych też znajdzie się miejsce.

Może czasem pokażę co myślę na temat kontrowersyjnych wiadomości ze świata. Patrz: Chazan, aborcja, eutanazja, deklaracje, Kościół, NFZ i inne. Te tematy trudno pominąć, szczególnie mając z nimi prawie nieustanny kontakt na studiach i w życiu codziennym.

Lubię pisać o czymś więcej niż czyste "studia, matura, jak się dostać i zdać". Jednocześnie chcę nadal pomagać, więc posty skierowane dla moich "następców" wciąż będą się pojawiały.

Jeśli chodzi o częstotliwość wpisów, za cel stawiam sobie jeden na tydzień, bez względu na wszystko. Nie wykluczam większej częstotliwości nowych postów, ale wiadomo jak to bywa, więc się okaże. Wszystkich pragnących poruszenia nowych tematów zachęcam do składania pisemnych próśb i błagań w komentarzach. :)

18 lipca 2014

Podsum IV

Ledwo zacząłem studiować, a tu już po wszystkim. Drugi rok przeleciał szybciej niż myślałem. Szczególnie czwarty semestr, z którego właśnie wrzucam podsumowanie każdego zakończonego w jego trakcie przedmiotu.

Patofizjologia


Ze średnią 4,5 i obecnością na wykładzie z listą zostałem zwolniony z egzaminu z oceną bardzo dobrą. Imię, nazwisko, uścisk dłoni profesora i stopień wpisany. Takie egzaminy mógłbym mieć codziennie. Reszta studentów miała zerówkę, która mogła być albo taka jakby jej w ogóle nie było lub trochę gorsza, z ocenami 3 i nie więcej. Test za to w ogóle był ciekawy, bo miał nawet pytania wielokrotnego wyboru, które były dotychczas rzadkością.

Sam przedmiot był dla mnie niezbyt istotnym dodatkiem do drugiego roku studiów. Trafiłem na asystentów, u których nie musiałem wysilać się zbytnio na dobrą ocenę, więc nie przyjmowałem dużej uwagi do zajęć. Pod koniec roku zacząłem uczyć się go od zera - postanowiłem w końcu ogarnąć tę patofizjologię. Po dwóch dobach profesor zaskoczył postanowieniem o zwolnieniu z egzaminu. Radocha.

Patofizjologia to pierwszy z przedmiotów przygotowujących do "tej prawdziwej znajomości chorób". (Później czeka propedeutyka interny, a po niej różne dziedziny interny razem z zajęciami klinicznymi.) Szkoda, że tak ją olaliśmy, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie nadrobię to w ten czy inny sposób. Pewnie i tak wyjdzie na to, że w żaden.

Immunologia


Egzamin bajka, ćwiczenia męka. Ponad cztery godziny siedzenia bez większego sensu, w czasie których słuchamy prezentacji, rozwiązujemy wejściówki i jesteśmy aktywni. Po dwóch godzinach mózgi przechodzą w tryb przemęczenia i żaden bit informacji nie jest w stanie prześlizgnąć się przez zamknięte wrota do młodych umysłów.

W samym temacie immunologii czasami zdarzy się coś ciekawego, ale niestety przeważa przedzieranie się przez ogrom nudnych informacji o układzie immunologicznym. Ogólnie jest to mało interesujący przedmiot, mogący z powodzeniem startować o pierwsze miejsce w byciu najlepszym środkiem nasennym w tym roku.

Mikrobiologia


Początkowo nie byłem jej fanem. Bakterie, wirusy, grzyby i priony. Nieeeee. I jeszcze major. Dziękuję. Przyjdziecie na UM i zobaczycie o kogo chodzi. Pełen charyzmy asystent, najprzystojniejszy z mężczyzn na katedrze, jak sam się określa. Od razu na starcie przygadał studentom, żeby zaczęli się uczyć, bo później nie będzie już czasu na mikrobiologię. I racje miał, ale kto by słuchał. Większość pozostałych asystentów razem z całą katedrą też była w porządku.

Pod koniec przedmiotu tematyka zaczęła mnie fascynować. W końcu to jeden z tych, które mają najwięcej wspólnego z pracą lekarza, przynajmniej w tym okresie studiów. A jaką radość sprawiało obeznanie w temacie, gdy Dr House (oglądany już po raz drugi) mówił zrozumiale i gdy z odcinków wynosiłem więcej niż "Do objawów pasuje toczeń" i "To wirus. Podajcie interferon".

Egzamin dwuczęściowy. Na praktyce każdy dostał trzy przypadki z bazy do zdiagnozowania i opisania patogenów, chorób i leczenia. Eventy opisano już w studenckim skrypcie, więc nie musieliśmy zbytnio kombinować. Na praktyce nacisk położono głównie na diagnostykę, a egzamin teoretyczny obejmował resztę materiału.

Komunikacja


Na zaliczeniu ważniejsze było to jak mówisz niż co mówisz. Zostałem pochwalony za opisywanie swoich emocji i odczuć, a skrytykowany za smutny ton głosu. Podobno mówiłem jak o katastrofie. Nic dziwnego, bo wyrażałem wtedy opinię na temat polskiej służby zdrowia. Gdzie tu miejsce na radość? :)

Ćwiczenia z asystentem, na którego trafiliśmy okazały się stratą czasu (w przeciwieństwie do całkiem interesującej pani doktor od grup P.). Analiza wiersza? Rzeźba? No sorry. Jeśli będę czuł potrzebę intensywniejszych doznań kulturalnych i artystycznych, zadbam sam o ich zaspokojenie. Nie potrzebuję takich rzeczy na kierunku medycznym.

Nauka komunikacji z pacjentem oraz szkolenie umiejętności występowania publicznego - zgoda. Niestety, w moim przypadku, zajęcia nie przedstawiały żadnych wartości merytorycznych. Zdecydowanie wolałbym znaleźć ten przedmiot pod koniec studiów i z programem mającym naprawdę wznieść umiejętności w tej kwestii na wyżyny. A nie być jednym przedmiotów z grupy "na odpierdol".

Zarządzanie


Długie i pełne nieciekawych tematów prezentacje. Ustawy, paragrafy i inne papiery. Od czasu do czasu trafiało się coś ciekawego, ale i tak najwięcej frajdy sprawiał asystent z wadą umysłową w postaci egocentryzmu przy którym jego wada wymowy była niczym. Jesteś wspaniały, o panie doktorze! :)

Rozwiązany test poznaliśmy przed samym zaliczeniem. Nasz asystent o publicznych pytaniach chyba nie wiedział, bo bardzo zamartwiał się o to czy zdamy.

Epidemiologia


Tutaj dostaliśmy asystenta, który nie potrafił zbyt składnie pisać jakichkolwiek komunikatów do studentów. Przecinki w mailach, jeśli już, to znajdowały się w miejscach, o których nigdy nie śniło się humanistom. Co nie zmienia faktu, że zajęcia były dość luźne, a asystent uprzejmy. Szkoda tylko, że tematyka taka głównie obejmowała tematy pt. "było" lub "nowe, ale niepotrzebne i bez sensu".

Higiena


Moim zdaniem jeden z najfajniejszych przedmiotów tego roku. Tak sympatyczna asystentka i tak ciekawy materiał to odmienność od wszystkich innych nudnych zajęć z tej samej ligi. Dla mnie było ciekawie, innych mogło to mniej interesować.

Zaciekawiły mnie takie rzeczy jak np. że w łazience zgodnie z prawem może nie być okna; ile można trzymać bezpiecznie dżemiki czy majonez czy też, że w "Dziewczynce z zapałkami" bardzo ładnie pokazano proces postępowania hipotermii i objawy poszczególnych jej faz.

Symulacja


Pełna praktyka. Nauka i doskonalenie podstawowych czynności takich jak mierzenie ciśnienia, cewnikowanie, per rectum, kaniulacja żył czy mycie operacyjne. Zajęcia przyjemne i w końcu coś praktycznego w gąszczu całej teorii. Zaliczenie bezproblemowe.

Mieliśmy wybór: symulacja albo angielski. Angielski kochaliśmy, ale praktyka zwyciężyła. Cóż, widocznie po zaliczeniu języka obcego w poprzednim semestrze nasza urocza dr od Englisz nie zobaczy nas już nigdy i my jej także. Oby.

Technologia informacyjna


OSOZ, OSOZ, OSOZ. Dniami i nocami. Jedyne co zapamiętałem z zajęć to OSOZ. Nie wiecie, to wklepcie w google. Jedną z ciekawszych funkcji jest możliwość zestawienia kilku leków i sprawdzenia ich wzajemnych interakcji.

Zajęcia prowadzone były w nowoczesnym stylu "nauki na odległość" czyt. bez przychodzenia do Anatomicum. Jedna menda z głowy. Zamiast zajęć mieliśmy określone rzeczy do przeczytania i rozwiązania ze strony internetowej plus kilka krótkich prac pisemnych do napisania. Na zaliczeniu uwielbiany przez wszystkich uścisk dłoni i do domu.

3 lipca 2014

Czas nierobów

Wakacje i tyle wolnego czasu, że aż nadto. Tydzień piszę już posta podsumowującego kolejne skończone przedmioty. Pięć dni segreguję dwa pudełka zwiezionych rzeczy. Trzy dni czytam kilka rozdziałów nowej książki. Mam kontunuować bieganie, a wszystkie wymówki z deszczem na czele skutecznie mnie zniechęcają.

Tłumaczę się, wiem. Wolałem jednak napisać chociaż, że trudno mi idzie pisanie niż nie pisać nic. Ale! Małymi krokami do przodu i wkrótce się zmobilizuję. :P

16 czerwca 2014

Kolorów festiwal

Tydzień temu. Godzina 18:06 i cały tłum zebrany pod sceną eksploduje burzą kolorów. Każdy rzuca pył ku niebu, na wszystkich wokół i na siebie samego. Szybko powstaje z tego wymalowane szamańskimi barwami dzikie plemię, które po chwili rytualnego tańca gromadnie wypełza z koncertu. I oddala się w kierunku najbliższego Maka.

Opis niedługi, bo sama zabawa dość krótka. Przychodzimy tylko na chwilę, żeby posypać się kolorami i potańczyć, tyle. Zespoły, konkursy i inne eventy nie porywają, a cała magia tkwi w proszku. Jest też mały głód, więc idzie się tam gdzie zawsze, na cheeseburgera i na darmowe frytki.

Powrót na imprezę w deszczu o 20:00, akurat na wybuch nr 2. Wkrótce potem cali kolorowi wracamy autobusem do domu. I uwaga na włosy - P. została obsypana na tyle hojnie, że po dodaniu wody skleiła się jej czupryna. Nie miałem wyboru i musiałem spędzić romantyczny wieczór na "iskaniu" partnerki. Animal Planet.

7 czerwca 2014

Lokum

Razem z P. szukamy mieszkania. Życiowa nowość. Wcześniej nie mieszkałem pod jednym dachem z żadną kobietą, poza moją matką rodzicielką i babcią. Będzie ciekawie. Potrafiliśmy siedzieć u siebie nawet przez dwa tygodnie odwiedzając własne lokum tylko po to by zmienić zestaw ciuchów. Rok pod jednym dachem to jednak trochę więcej, ale jesteśmy dobrej myśli.

Parka na studiach w jednym mieszkanu, całkiem nowy wymiar. Wielu jest zdania, że to zbyt wcześnie lub pytają co będzie, gdy coś pójdzie nie tak. Niech się dzieje, co się dziać musi. Na pewno wyrosną przed nami nowe wyzwania. A jeśli zdarzy się jakaś uczuciowa tragedia - trudno, życie się na tym nie kończy. Wtedy wynajmowanie razem jest problemem, co często jest argumentem przeciw. Jednak patrząc tak na wszystko, prawdopodobnie siedziałbym w miejscu, cofał się w rozwoju i zanudził na śmierć.

Szukamy mieszkania dwupokojowego lub kawalerki z większą kuchnią, zdolną pomieścić kącik do nauki przy oknie. Zależy mi na możliwości odizolowania się od świata zewnętrznego by ze świętym spokojem skupić swe myśli. Sezonem na mieszkaniowy boom wydaje się być końcówka czerwca, kiedy to brać studencka sesję finiszuje. Teraz więc głównie przeglądamy, z nadzieją na wymarzony lokal w dobrej cenie, na który moglibyśmy się zdecydować bez zająknięcia. Ewentualnie rozważamy jeszcze pokój dwuosobowy w mieszkaniu z Ł. i M. Znajdziemy, i oby był już spokój z przeprowadzkami ;)

30 maja 2014

Just Another Blog Post

Dzisiejsze zajęcia z immunów, najdłuższe z dotychczasowych, pokazały co naprawdę jest ważne w tym całym studiowaniu. Powinniśmy zapamiętać ogół. Nasza pamięć nie pojmie całego materiału z ćwiczeń. Ba, nawet nie będziemy pamiętać, że na studiach był taki przedmiot. Pamięć ludzka jest ułomna, a studenci medycyny na pewno nie są wyjątkiem.

Z ostatniej immunologii poradzono zapamiętać dwie rzeczy. Pierwsza: jest coś takiego jak pierwotny niedobór odporności, a druga: młody chorowity człowiek, będący ciągle na antybiotykach, może mieć taką właśnie ułomność układu immunologicznego. I tyle. Nie oszukujmy się, wychodząc z sali (i przechodząc przez próg) zapomina się przynajmniej połowę materiału. Nie mówiąc już o kolejnym dniu, a o kolejnym roku nawet nie myśląc.

Ciekawostką, którą zapamiętam jednak na długo, było zaskakujące naukowe nazewnictwo. Poznaliśmy kinazę zwaną JAK-3, której uszkodzenie występuje w SCID (ciężki złożony niedobór odporności). Ten zlepek znaków niekiedy tłumaczony jest jako akronim od Just Another Kinase 3 czyli inaczej rzecz biorąc jakaś tam kolejna kinaza. Ot, taki standardowy żart "naukawy". Heheszky.

24 maja 2014

Misz, masz, patolog

Asystent wąsaty zaproponował przedstawienie pracy patomorfologa w lubelskiej jednostce. Oczywiście zamiast normalnych zajęć, co wszystkich uradowało niezmiernie. Do końca semestru zostało jeszcze kilka spotkań, które każdy, z prowadzącym włącznie, będzie miał w głębokim poważaniu. Ostatni kolos już był, a kolejny czeka dopiero po wakacjach. Materiał z ćwiczeń zdąży ulecieć gdzieś, gdzie ulatuje cała wiedza studentów, więc każdy wie, że nauka w tym momencie byłaby bezcelowa.

Doktor pokazał w skrócie proces analizy materiału his-pat, a także wszystkie maszyny pomocne w całej zabawie. Wartość każdej z osobna odpowiadała przynajmniej samochodowi średniej klasy. Nieźle.

Z ciekawszych - pobabraliśmy się też w kale z jelita grubego. Ponoć taka zabawa to normalka, więc ponarzekaliśmy na to, jak niepoprawnie można wysłać pudełko z niespodzianką do badania histopatologicznego. My się nie bawiliśmy oczywiście, tylko podziwialiśmy jak klockami bawił się nasz patologiczny ojciec.

Zajęcia z tegoż przedmiotu cieszyły się w naszej grupie dobrą opinią, głównie za zasługą charyzmatycznego i inteligentnego asystenta. Poza materiałem o tematyce "ćwiczeniowej", dowiedziałem się na nich wiele ciekawych rzeczy. Dla przykładu:
- maszyny są gorsze od ludzi, bo nie można ich opieprzyć
- preparaty mogą mieć ponad 80 lat i być nadal czytelne (sam sprawdzałem i nie potrafiłbym chyba odróżnić starego szkiełka od nowego)
- zawód patomorfologa jest bardzo potrzebny i jednocześnie bardzo niedoceniany
- mało kto chce realizować się w tej specjalizacji
- patomorfolog może zawsze zapytać kolegów o zdanie podkładając im swoje szkiełko pod nos
- jako patomorfolog nie licz na zarobienie kokosów
- patomorfolog to nie lekarz (kiedyś nim był, ale przestał już leczyć ludzi)
- raz na jakiś czas trafia się guz w wycinanym wyrostku robaczkowym, dlatego bada się preparat po zdiagnozowaniu
- rak to zawsze nowotwór złośliwy, ale nowotwór złośliwy to nie zawsze rak
- patomorfolodzy z reguły nie lubią robić sekcji i robią to bardzo rzadko (za to analizują ogromną ilość materiałów histopatologicznych)
- obowiązek "trzymania" zarchwizowanych materiałów przez ten sam okres co całej dokumentacji medycznej jest dość kłopotliwe w patomorfologii, żeby nie powiedzieć, że jest wrzodem na tyłku
- co by lekarz nie zrobił, i tak przynajmniej połowa jego pacjentów wyzdrowieje
- po studiach z reguły nic się nie pamięta, a praktyczna umiejętność wykonania zawodu przychodzi z czasem i rutyną
- młoda marchewka ma więcej azotanów od starej, więc lepiej nie podawać jej dzieciom
- żadna osoba w grupie nie ma za złe swoim rodzicom tego, że zlali ją kiedyś po tyłku

Kilka ciekawostek, trochę nieprawdy, domieszka ploteczek. Taki misz-masz.

19 maja 2014

A co Ty zrobisz?

Całe liceum leciałem na trójach i dwójach. I rzeczywiście, zdobywane oceny były odzwierciedlemiem mojej wiedzy - ogarniałem tyle, ile było ostatnio dni bez ulewy (czyt. mało). Same sprawdziany to telefon pod ławką i wikipedia zżerająca pakiet internetowy. Jeśli odpowiedzi nie pokrywały się słowo w słowo z tym, co dyktowano na zajęciach, dostawałem maksymalnie połowę punktów za zadanie. Czyli zawsze.

Zajęcia biologii sensu miały dla mnie tyle, ile ma go teraz dziewiczy wąsik u młodych Tajwanów. Gdzieś tam istnieje, ale staram się to omijać z daleka. Po miesiącu czy dwóch zrezygnowałem z prowadzenia zeszytu, a po pół roku z udzielania się na lekcjach w ogóle. Aktywność na tych konkretnych zajęciach była dla mnie kompletnie bezcelowa. Olałem sprawę i przestawiłem się na inne czynności. Preferowałem jedzenie kanapek pod ławką, marzenia senne i czytanie czegokolwiek.

Zamiast próbować zdobywać piątki, plusy i pochwały, usiądź na chwilę i zastanów się po co to wszystko. Czy robisz to dla siebie, wiedząc czym zaowocuje wysiłek, co chcesz osiągnąć i w którą stronę zmierzasz? Jeśli tak, gratulacje! Wtedy nie ma opierdalania się, robisz wszystko co w twojej mocy i jeszcze więcej. Na koniec zadziwiając siebie samego. Tak było z maturą.

Czy może nie chcesz zawieść rodziców lub nauczycieli, boisz się ich gniewu albo chcesz by byli z ciebie dumni? Uczysz się dla siebie czy dla innych? Tekst, który wiele razy wleciał jednym uchem i szybko wyleciał drugim. Tak szybko, że nie starczyło czasu by się nad nim zastanowić. Tak było przed szkołą średnią.

Czy cofając się w przeszłość uczyłbym się więcej? Nie. Jeśli jednak pada pytanie o zalety uczenia się w liceum, przedstawiłbym jedną, dość istotną. Na pewno uczyłbym się uczyć efektywniej. Anatomia na pierwszym roku studiów medycznych jest pewnego rodzaju testem tej umiejętności. Jeśli na początku widzisz, że oblejesz, zaczynasz eksperymentować. Szukasz róźnych metod, sposobów, trików na polepszenie efektywności w nauce - by było szybciej, więcej i na dłużej. Organizujesz czas, ustalasz priorytety. Od razu lecisz na głęboką wodę.

Umiem nauczyć się wiele w krótkim czasie z wkuciem i ze zrozumieniem. Działa tylko wtedy, gdy mam na to mało czasu - pod koniec semestru. Odcinam się od świata, zagłebiam się w krainie nauki po czubek głowy wykorzystując każdą chwilę i kierując tam całą uwagę. To potrafię. Matura, pierwsza sesja, druga sesja. Z tą będzie podobnie.

Nie umiem się uczyć systematycznie. Tak naprawdę systematycznie. Zawsze coś poczytam, to tu, to tam. Kolokwium zaliczę i mam spokój. Tylko zrozumienie przychodzi dopiero na koniec, przed egzaminem. Dopiero wtedy składam wszystko w logiczną całość. To wyzwanie na najbliższy czas. Tworzyć ogromny obraz, nie wiele rysunków.

Masz dużo czasu do matury i pytasz co począć? Ucz się uczyć. Stawiaj przed sobą wyzwania. Sprawdzian z biologii? Spróbuj nauczyć się go kilka dni przed terminem, wykorzystując 50% czasu poświęcanego dotychczas na naukę. I niech to będzie prawdziwe poznawanie tematu, nie przeczytanie rozdziału i przerywanie nauki co kilka minut. Udało się? Podnoś poprzeczkę jeszcze wyżej.

Skąd masz wiedzieć czy dobrze Ci idzie? Sprawdzaj się sam, stawiaj przed sobą pytania. Pytaj o to, co przeczytałeś na stronie, którą właśnie kończysz. O czym mówił akapit, który przed chwilą przemknął przed twymi oczami? Jeśli miałbyś komuś opowiedzieć o tym, czego właśnie podobno się nauczyłeś, co byś powiedział? Mów, na głos. Niech rodzina wie, że coś nie tak jest z twoją głową.

I pamiętaj o życiu i swojej młodości. Nie płacz, że nie masz czasu, bo na tym etapie oznacza to tylko brak umiejętości jego organizacji. Więcej wolnego już mieć nie będziesz, więc czerp garściami. Ucz się nie tylko szkolnych przedmiotów, odkrywaj nowe. Smakuj kultury. Obejrzyj filmy, które pozostawią refleksje. Przeczytaj książki, które zmienią spojrzenie na świat. Poznaj ludzi, którzy zadziwią historią. Pojedź tam, gdzie Cię nie było. Zrób coś inaczej niż zawsze.

To nic nie kosztuje, tylko trochę młodzieńczej chęci. Daj znać jak Ci poszło.

12 maja 2014

Kocham panią z NZOZ

Podczas świąt odwiedziłem znów rodzinkę i załatwiałem praktyki. W tym roku wg rozpiski 90h rodzinnego i 30h SORu. Rewelacyjny plan powstały z myślą o wysoko skutecznej edukacji.

Tyle medycyny rodzinnej powinni chyba przepisywać jako terapię na bezsenność. Tym bardziej dziękowałem pani dr za pierwsze skierowane do mnie pytanie: “Chcesz tylko podpis?” z życzliwym uśmiechem pokazującym, że rozumie jaki to bezsens i strata czasu. Rodzinnego trzy tygodnie, no chyba żartujecie. Siedziałbym tyle czasu na tyłku i robił wywiad okraszony ewentualnymi atrakcjami w postaci osłuchiwania pacjenta. A może ktoś pokusiłby się o chęć na per rectum? W końcu jest to badanie zalecane jako “rutynowe”.

Praktyki z SOR odbywam w znanym mi już szpitalu z ubiegłego roku. Tylko zmiana oddziału i towarzystwa. Chociaż nie, P. i tak napatoczyła się tam razem ze mną ;)

4 maja 2014

O, biologu

Naszły mnie nowe pomysły i wklepałem “emes” w wyszukiwarce na biologu. Ciekawe ciekawości ujrzałem, nieźle się uśmiałem i przedstawiam tu kilka sprostowań coby doedukować niektórych. :)

  • Nie studiuję weterynarii. Skąd wam to w ogóle przyszło do głowy?
  • Celem mojego istnienia na tym świecie z pewnością nie jest “zniszczenie marzeń innych”.
  • Nauczyłem się do matury w krótkim czasie. Samo określenie “od Świąt Wielkanocnych” jest jednak nieprecyzyjne i jak w 2012 roku do matury było trochę czasu, tak w tym roku praktycznie wcale.
  • Czy może być to trudne? Tak, ale nie musi. Recepta? Wiedz, co chcesz robić w swoim życiu. Jeśli nie chcesz i udajesz w stylu "Tak mamo, chcę być lekarzem.", ujawni się to brakiem motywacji.

18 kwietnia 2014

H.O.M.E.O.

Tak to sobie na ŚUMie wymyślili, że zrobią nowy kierunek. I to medyczny, na uniwersytecie medycznym - homeopatię. Na dodatek tak się złożyło, że ostatni wykład z farmakologii zgrał się z wydarzeniami przeszłego tygodnia. Między innymi poruszony został temat homeopatii (drugim ciekawym tematem były energetyki). Bardzo spodobał mi się przytoczona wtedy wypowiedź prof. A. Gregosiewicza:

"To interes wszechczasów. Sprzedawać nic za pieniądze. Podkreślać, że to nic jest istotą leku. Informować klientów, że dostają nic. Nikt już nigdy nie wpadnie na pomysł wykorzystania nicości." 

Zorganizowano jakieś 50 miejsc na studia płatne. Dostajemy kwitek o byciu super wyksztaconym homeopatą. Ciekawe jaki będzie program tych studiów. "Rozpuszczanie substancji w stężeniu nieprzekraczającym 1 atomu na szklankę wody"? Ewentualnie cząsteczki czy innego kawałka mięsa na milion litrów rozpuszczalnika. 

Prezentuję smaczki, które znalazłem w wiki. 
Istnieje w homeopatii metoda oznaczania rozcieńczenia danej substancji za pomocą literki "C". 1C oznacza, że rozpuszczamy do stężenia 1:100. 2C=1:10 000, i tak dalej. Teraz najlepsze. 

30C, rozcieńczenie zalecane w homeopatii. Dla ambitnych, policzcie sobie ile to wyjdzie :) Dla leniwych: 
Pacjent musiałby przyjąć około 1041 tabletek lub ponad 1033 litrów ciekłego preparatu by spożyć pojedynczą cząsteczkę oryginalnej substancji. 

200C, jak w znanym i lubianym "oscillococcinum": 
Jest to znacznie mniejsze stężenie, niż gdyby cały obserwowalny wszechświat wypełnić wodą i znajdowałaby się w nim tylko jedna cząstka substancji aktywnej (rozcieńczenie to wynosiłoby około 55C, wartość dużo mniejsza od 200C). Matematycznie - 1:10^400. Wszechświat ponoć ma 10^80 cząsteczek. Słaby jakiś ten nasz *Universe*. 

Mówi się, że homeopatia nie szkodzi. No bo jak, skoro tylko wypije wodę, połknie tabletkę czy co tam innego. Tylko później pacjent przyjdzie i powie, że nie chce się już leczyć, bo odkrył świetne nowe preparaty u swojego ulicznego znachora. A wtedy przy zdrowiu będzie go trzymały efekty placebo i inne "podświadomościowe", które nie będą zawsze działać. 

To był post z kategorii "moim skromnym zdaniem". Dziękuję za uwagę ;)

PS. Maturzyści, do nauki! :D

5 kwietnia 2014

Więcej równa się mniej

Po trzech semestrach studiowania stopniowo kreuje się we mnie przekonanie, że wyższe organy regulujące program studiów medycznych tak naprawdę wiedzą co robią i się na tym znają. Z moich osobistych obserwacji wynika takowa zależność:

większy zapieprz + mniej czasu = dużo zrobione
mniejszy zapieprz + więcej czasu = praktycznie nic nie zostanie zrobione

Słyszałem o tym kiedyś jeszcze przed studiami, ale dopiero teraz poznałem co to naprawdę znaczy. Wczoraj pisałem kolosa z farmy. I od tamtej pory nadal nie zrobiłem nic konstruktywnego. Spałem, jadłem i piłem. Nie mówię, że żałuję sobie odpoczynku, ale w tym samym czasie mógłbym zrobić wiele rzeczy, które ułatwiłyby mi przedzieranie się przez kolejne dni tygodnia.

Powracając do pierwszego zdania, widzę to po zmianie planu studiów. Jest więcej roboty, owszem, ale dajemy radę i większość dobrze sobie z tym radzi. Po prostu znaleźliśmy sposoby na pozyskanie większej ilości czasu na naukę przy jednocześnie lepszym spożytkowaniu wolnego. Stąd też wielkie imprezy w naszym pokoju w TBV przez pierwszy rok studiów oraz wiele innych rzeczy, które nie miałyby miejsca przez zwykłe i jak dobrze znane zmęczenie z nicnierobienia. Siedziałby człowiek tylko na facebooku i całej reszcie, nie chcąc przy okazji robić niczego “dla siebie”.

Wszystko ma swoje granice, a te ujrzeliśmy przed egzaminem z histologii. Po prostu nie dało się tego fizycznie zrobić. Jak dawaliśmy radę z kombo 3xAnato+2xCośRównieWymagającego co tydzień, tak przeczytanie i wkucie trzech książek (histologia, embriologia i cytologia) w jakieś 5 dni wydawało się wtedy nieosiągalne. Teraz pewnie podszedłbym do tego całkiem inaczej i w głowie zostałoby o wiele więcej, ale to tylko spekulacje.

Wnioski? Podzielić swój czas na części z różnymi deadline'ami i zrzucić sobie na głowę milijony rzeczy do zrobienia. I robić je. A gdy przyjdzie czas na odpoczynek - odpoczywać. Bez facebooków i innych bredni.

29 marca 2014

Ploteczki

Historyjka nie dotycząca mojego roku.
Wykład z farmy. Profesor postanowił zrobić listę obecności. Po chwili dostaje telefon od nieobecnej studentki: "Jak Pan śmie robić listę?!!!?"
Na drugi dzień wszyscy pytają co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą. Nie wiem co się dzieje. Wiem, że po prostu tacy ludzie się zdarzają. Szkoda tylko, że przez idiotyzmy niektórych inni mogą mieć gorzej.

14 marca 2014

Wykłady

Jak bardzo chciałbym by były lepsze. Niestety tylko część potrafi zaangażować leniwy umysł studenta, a to zależy oczywiście głównie od prowadzącego.

Zdarzają się mówcy z charyzmą, których aż chce się słuchać. Mówią z humorem, zaciekawiają i nie traktują studentów jak bandy kretynów. Na takie wykłady przychodzi prawie cały rocznik i wszyscy słuchają z uwagą.

Większość wykładowców może jednak zostać zaklasyfikowanych do najlepszych środków nasennych dostępnych bez recepty. Czyli tak jak to bywa chyba na wszystkich studiach, uczelniach, kierunkach. Nuda, poczucie zmarnowanego czasu i asystent czytający prezentację przepisaną z książki. Tak naprawdę mogliby wysyłać te slajdy żeby nie marnować czasu na zebranie się, dojście na wykład i powrót do domu. Co ambitniejsi słuchają, ale i tak poddają się prędzej czy później ;)

Pokrótce opiszę poniżej większość dotychczasowych przedmiotów mających wykłady:
- Anatomia: z tego co pamiętam prawie wszystkie były całkiem niezłe, większość potrafiła nieraz "otworzyć oczy" w zagmatwanym temacie czy też ułatwić zapamiętanie materiału (budowa nerwu rdzeniowego by pani dr K). Szkoda, że było ich tylko 5 w porównaniu z 15 w poprzednich latach.
- Biofizyka - w ogóle ich nie pamiętam, równie dobrze mogło ich nie być, może tak było? :D
- Biologia - tych już nie będzie miał nikt po moim roczniku, cieszcie się i radujcie się albowiem nie wiecie jakie szczęście spadło na was młode studenty
- Biochemia - z całkiem fajną panią dr "Rude włosy", czasami ciekawe, czasami nudne że idzie się spać - jak to biochemia
- BHP - warunek do zaliczenia, cały przedmiot składał się z bodajże 3 wykładów
- Chemia - jak nie musicie, to nie chodzcie, ewentualnie z gazetą czy jakimkolwiek innym źródłem rozrywki
- Etyka - praktycznie ich nie było, ale jak już to w rodzaju dyskusji grupki studentów z wykładowcą na ciekawe tematy, większość osób nie uczęszczała
- Fizjologia - poniedziałek o 8, no chyba żart, i to w Medicum, i mało ciekawych rzeczy, i często czytanie prezentacji, którą widzi się na oczy po raz pierwszy w życiu
- Histologia - często przybierały formę rozmowy z panią prof. o naszych problemach, bo właśnie to ona jest agentem do spraw pomocy w naszym eksperymentalnym istnieniu na tym uniwersytecie
- Historia medycyny - bardzo fajne, ale niestety było ich dosyć mało, z chęcią posłuchałbym jeszcze tych ciekawych opowieści o dawnych czasach UMLub
- Psychologia - filmy z Discovery, zajmujące publiczność studencką - no bo kto widział np. dorosłego faceta codziennie udającego słodkiego bobasa?
- Socjologia w medycynie - w skrócie: medycyna alternatywna jest zła (i to chyba tyle).

Reszta wykładów do opisania dopiero jak skończą się ich przedmioty :)

9 marca 2014

Dzień Otwarty UM w Lublinie

26 marca, zapraszam! ;)

https://www.facebook.com/events/1378815885726164

4 marca 2014

Motywacja

Każdy na pewno słyszał o motywacji i o tym jak często jej brakuje, gdy chcemy coś zrobić. Ostatnimi czasy w komentarzach na blogu przewinęło się kilka próśb o post z podobną tematyką. Dlaczego tak późno pojawia się odpowiedź, zapytacie. Otóż, gdy moich myśli nie stanowi stricte medyczna tematyka, często zwracam uwagę ku różnym aspektom życia studenta. A dodatkowo także ku sposobom przedstawienia mojego zdania w danym temacie - w tym przypadku wam, czytelnikom. Przy okazji i samemu sobie, do sprawdzenia za kilka lat co też kiedyś siedziało u mnie w głowie. Nie bardzo jestem skłonny do publikowania niepełnych myśli w stylu rozmyślań czy niesprawdzonych porad (może się to wkrótce zmieni). Takie, które trudno jest mi przekazać drugiej osobie ze względu na niewystarczającą znajomość danego problemu też się nie kwalifikują.

Wróćmy jednak do motywacji i mojego zdania na ten temat. Z początku mogę już napisać, że w pierwszym zdaniu dzisiejszego posta kryje się pułapka. Bo czy chcąc zjeść czekoladę (zakładając, że jesteście takim pochłaniaczem słodyczy jak ja) szukacie motywacji? Czy pytacie "jakich technik mam użyć, aby chciało mi się zjeść czekoladę?". Nie pytacie, po prostu ją wpierdzielacie. Tak szybko, że często nawet nie zauważycie jak cała tabliczka dziwnym trafem gdzieś zniknęła. Tak, piszę tu o sobie (mając nadzieję, że nie jestem sam).

Do czego zmierzam? Motywacja potrzebna jest nam z reguły do tego, by robić coś, czego w głębi siebie nie chcemy robić. Ktoś uwielbia biologię na UMLub (załóżmy, że taki cudak istnieje). Taki ewenement nie będzie szukał chęci do nauki, bo będzie miał ją już w sobie. Materiał z przedmiotu nie będzie wkuwany tylko pochłaniany. Nie będzie marudził, że coś jest słabe, nudne, trudne.

Co więc zrobić z przedmiotami, których nie lubimy? Takich, których samo istnienie nas denerwuje i gdy próby zaznajomienia się z ich materiałem spełzają na niczym, a często są powodem jeszcze większego zniechęcenia czy zdenerwowania?

Istnieje kilka dróg. A przynajmniej te przychodzą mi do głowy w obecnej chwili:

Pierwsza -"Trudno, muszę w końcu to zrobić." - i robisz.
Druga - "Jeśli tego nie zrobię, to będzie źle." - i robisz
Trzecia - "Lepiej zrobię to teraz. Im szybciej będę miał to z głowy, tym lepiej. Zostanie mi więcej czasu na odpoczynek / rzeczy których uczyć się lubię / cokolwiek." - i robisz.
Czwarta - "Lubię ten temat. Ciekawe co się w nim kryje. Jak będę mógł zastosować tę wiedzę w życiu prywatnym i zawodowym? Co mnie w tym zafascynuje? Zrobię to teraz, fajnie będzie dowiedzieć się czegoś nowego / lepiej zrozumieć coś już znanego" - i robisz.
Piąta - "Nie mogę się doczekać! Jedzenie odkładam na bok, siadam do książek!" - i robisz.
Szósta - "Przecież mnie nie wywalą, / Nic się nie stanie." - i nie robisz.

Piąta i szósta to skrajność, więc wyrzucam z możliwych opcji. Reszta jest OK. Pierwszą zmęczysz się najszybciej, kolejnymi coraz mniej.

22 lutego 2014

Kawa i herbata

Nie piję kawy i w sumie wypiłem nie więcej niż jeden jej kubek w całym moim życiu. Herbatki natomiast zwykłem wchłaniać dość dużo. Kiedyś przynajmniej dwie dziennie, a ostatnio herbatę piję dość rzadko. U siebie nie robie tego prawie nigdy i wychodzi na to, że tylko podczas śniadań u Pauli razem sobie wypijemy. Energetyki to natomiast bardzo odległa przeszłość. Nie wiem jak można się faszerować litrami bipałerów z kilogramami cukru i spać spokojnie. Nie polecam nikomu.

Co do rodzaju herbaty - dawno już zmieniłem Liptony i Sagi na zielony wywar. Kto by pomyślał, że będę pił nietorebkowe wytwory. Porada dla tych, którzy nie mogą się przekonać do zielonej herbatki: zaparzać nie we wrzątku, a w wodzie o temp. ok. 80 stopni; parzyć krócej niż 3 minuty, bo później robi się już gorzka i nabiera smaku "zielonej herbaty, której nikt nie lubi, bo jest gorzka i wszyscy myślą, że to jest standard wśród zielonych"; jeśli parzysz w studenckim czajniku z kilogramem minerałów na dnie psujących wrażenia z picia - zagotuj wodę w rondelku, garnku, whatever.

Przybyła sesja i pozmieniała dużo. Początkowo miałem zamiar nadal nie pić żadnych pobudzających (mniej lub bardziej) napojów. Tak się jednak złożyło, że wypróbowałem wspomaganie koncentracji czymś innym niż drzemką, więc razu pewnego wypiłem popołudniową herbatkę. Ostatecznie położyłem się spać o 2 rano i nie mogłem zasnąć przez godzinę. Normalnie kładłem się trochę po północy czując się zmęczonym i zasypiałem w czasie krótszym niż 5 minut.

W trakcie sesji nadal trochę popijałem, ale nadal bez szaleństw. Szalała za to Paula. Doszła do momentu, kiedy to podczas dnia wypijała kawę z herbatą, później kolejną herbatę, a popołudniu guaranę. Guarana to taki specyfik mocniejszy od kawy, daje potężnego kopa i nie ropuszcza się w wodzie - trzeba pochłaniać jako dodatek do jogurtu.

Teraz odwyk. Dla mnie bez problemu, za to Pauli idzie gorzej, bo ciągle popija na boku ;)

18 lutego 2014

Trudno przyszło, łatwo poszło

Jeszcze dobrze się nie zaczęły tak bardzo wyczekiwane ferie zimowe, a już dawno jest po wszystkim, nawet przy zaliczeniu obu egzaminów w pierwszym terminie. Lubiana przeze mnie fizjologia, z której druga część nerwówki bardzo zgrabnie ulatniała się z mojej głowy oraz biochemia z całym towarzyszącym jej cierpieniem, płaczącymi dziećmi i więdnącymi kwiatami w okolicy jej katedry poszły już na szczęście "w niepamięć". Egzaminu z biochemii nie zaliczyło około 70 osób czyli całkiem nieźle sobie z nim poradziliśmy. Fizjologię w pierwszym terminie zdała zdecydowana większość. Ostatecznie z biochemii jedna osoba złapała warunek, a fizjologia aż tak bardzo nie naprzykrzyła się nikomu.

Biochemiczny test składał się ze stu pytań, zaliczony przeze mnie na 3. Pytań z kolosów czy poprzednich egzaminów nie powtórzyło się zbyt wiele, a poprawki ponoć wcale nie były łatwiejsze, więc tym bardziej cieszyłem się, że mam to już za sobą.

Ustna fizjologia była natomiast istną komedią. Wieczne wyczekiwanie przed drzwiami do korytarzyka z salami ciągle prosząc Boga i WMPS (Wielce Miłościwą Panią Sekretarkę) o spotkanie z jednym z tych bardziej ugodowych asystentów. Chyba dwie godziny czekałem z dziewczynami na dr B. lub inną osóbkę, aby tylko nie pójść do prof. L. czy dr S. Tam zaliczenie wg powszechnej opinii zależało od humoru u pani profesor lub od niczego u dra S. - bo i tak nie zdasz. Wystaliśmy tyle czasu, że postanowiliśmy iść jak tylko będzie wołanie o następne osoby. Zapytaliśmy WMPS u kogo będziemy odpowiadać - nie wiedziała. Wchodzimy i patrzymy, a tu uśmiechnięty dr S. zaprasza do sali. Jedna panna zrobiła w tył zwrot i w mgnieniu oka była już przy drzwiach do "holu". Nie było jednak odwrotu. Idziemy.

I co? Opuściłem salę z bananem na twarzy. Mam 4,5 :)

Dostałem tydzień wolnego. Razem z Paulą i moją rodzinką pojechaliśmy na narty. Do domu powróckłem z urazem skóry okolicy lędźwiowej, widocznie za dużo naoglądałem się tych wszystkich Małyszów, Stochów i Ziobrów ;) Wolne jak zawsze szybko zleciało i standardowo jak po każdym odpoczynku pomarudziliśmy, że był za krótki. To i tak dobrze, bo ostatni poprawkowicze mieli ferie półdniowe ;)

2 stycznia 2014

Zimowa sesja

Zamykam się w pokoju i odcinam od świata.
Cel: fizjologia i biochemia.
Czas: przełom stycznia i lutego.
Powrót: połowa lutego.
Pozdrawiam i do zobaczenia! ;)