29 lipca 2012

Step by step

Napadł mnie taki pomysł, dla potomnych, czyli co robiłem po kolei. Od pomysłu pt. "o, zaraz studia!", aż do teraz.

  1. Spieprzyłem rekrutację na woj-lek - tam to zawsze inaczej, dokumenty przed przyjęciem na studia(a nie po), nauczka na przyszłość, żeby sprawdzać wszystko dokładnie i zapobiegać późniejszemu "wydawało mi się/myślałem".
  2. Napisałem maturę.
  3. Zarejestrowałem się na studia, na wszystkie możliwe uczelnie na lek + dodatkowo lek-dent i farma w Lublinie. Najpierw wypełnienie podstawowych danych, później wyników z matur. Opłatę wpłaciłem do Poznania, Gdańska, Krakowa, Lublina - tam, gdzie trzeba to było zrobić przed publikacją wyników maturalnych, na wszelki wypadek(czyli, jak to powiedział Bartuś - dałem ciała :D). Warto wiedzieć, że w Krakowie, możliwe jest uzyskanie zwrotu opłaty rekrutacyjnej do początku lipca, czyli po wynikach z matur.
  4. Wybrałem Lublin, jeszcze przed wynikami pierwszych rekrutacji - dostałem się tam za II naborem, podobnie do Poznania i Gdańska. Do Krk wcale, albo może we wrześniu gdzieś (272) - nie obchodziło mnie to już zbytnio.
  5. Skompletowałem dokumenty na UMLub. Skierowanie lekarskie wydrukowałem i zaświadczenie załatwiłem jeszcze w czerwcu :) Biała teczka, wiązana koniecznie, inaczej nie zostałbym przyjęty hehe :)
  6. Razem z kumplem założyłem forum naszego rocznika.
  7. Zawiozłem dokumenty, poznałem miasto.
  8. Podpisałem umowę o miejsce w TBV, pokój na spółkę z Maćkiem.
  9. Zorganizowałem I spotkanie integracyjne pod koniec lipca.
  10. Sporządziłem listę rzeczy na emigrację z rodzinnego domu (listę mogę dodać w komentarzu, na życzenie).
  11. Oczekuję na list z UM potwierdzający oficjalne przyjęcie (ma przyjść gdzieś do końca sierpnia)
  12. Niedługo zakupy: fartuch anatomiczny i normalny, czepek, buty z zakrytymi palcami (czyli sandałów się nie da, ehhh :P) i miękką podeszwą, Bochenek, Gray (i inne na I rok, ale je załatwię sobie dopiero po ogłoszeniu oficjalnej listy książek, a może się co nieco zmienić w stosunku do poprzedniego roku), atlasy, giełdy i inne.
  13. Uroczyste wprowadzenie się do akademika - może jakąś małą parapetówkę uda mi się ogarnąć, kto wie? :)
  14. I jeszcze tylko wpłacenie pieniędzy za indeks i legitymację studencką - numer konta do wpłaty dwóch dyszek otrzymamy "na uroczystej immatrykulacji".
  15. Po wszystkim pozostaje już tylko "pełna przyjemności i relaksu" nauka.

Offtop

Zamówiłem kalendarz Moleskine. Swego czasu dużo słyszałem o tej firmie, pomyślałem więc, że teraz najwyższy czas zaopatrzyć się w coś podobnego - zakup powinien przyjść jutro. Pomoże mi dużo, lubię zapisywać cele, plany i listy pisemnie, a nie np. w telefonie.

Naszła mnie też chęć na czytanie. Z książek: "Ego-rcyzmy" i "4-godzinny tydzień pracy", a z nie-książek - blogi medyczne. Przeczytałem już cały blog panienki Cellula (studentka z Gdańska) - szkoda, że przestała pisać. Natomiast niestrudzenie wertuję żywot Morfeusza, post po poście. Jest tego trochę, bo wpisy ukazywały się prawie codziennie. Szukam też wytrwale blogów studentów UMLub, ale póki co - brak zadowalających rezultatów

Zastanawiam się nad formą bloga. Czy pisać tylko o rzeczach związanych stricte z medycyną i studiami, czy też może o różnych wydarzeniach, wakacyjnych wyprawach, osobistych przemyśleniach. Szczególnie teraz, w wakacje, gdzie trudno o wpisy medyczne :) Z kolei forma graficzna bloga wydaje mi się całkiem OK, nie męczy zbyt oczu. Przesiedziałem nad nią trochę czasu i myślę, że jest na poziomie (ach, ten błękit :D).

24 lipca 2012

InterGracja

Pierwsze spotkanie integracyjne przebiegło pomyślnie. Poniedziałkowy wieczór cieszyłem się ze zdania CAE na C, a następnego dnia, już z samego rana wybrałem się busem do naszego polskiego San Francisco razem ze znajomymi. Pochodziliśmy dość dużo po różnych biurach oferujących wynajem mieszkań. Pozwiedzaliśmy trochę miasta i zajrzeliśmy też w nieco dalsze dzielnice, a ja dowiedziałem się co oznacza skrót LSM :) Popołudniem spotkałem się z grupą integracyjną właściwą, z przyszłymi studentami I roku kierunku "oby ludzi bardziej nie zepsuć" na Uniw. Magicznym.

SubWay

Odczuwając odgłosy z brzuchów wybraliśmy się coś zjeść. Znajomi - KFC, ja do kanapkowego metra. Kentucky Fried Chicken jakoś nigdy nie zdołało napełnić mojego żołądka (nawet przy dużym zamówieniu), więc zamówiłem trzydziestocentymetrową bułę z ciemnego pieczywa i z mnogością warzywnych smaków w SubWay. Za papierek z Mieszkiem najadłem się całkiem nieźle, a gusta smakowe też zostały zaspokojone. Polecam :) Teraz jest chyba jakaś promocja, bo nad głowami podgrzewaczy bułek ceny za sandwich'a wynosiły ponad piątkę, a zapłaciłem mniej - mają dość pogmatwany cennik.

WaterFun

Po kilku godzinach rozstaliśmy się, a ja pomaszerowałem na Plac Litewski ku fontannie. Zmęczone łażeniem stopy od razu uśmiechnęły się do mnie szczerze po kontakcie z chłodną wodą. Nie dane mi było chyba nacieszyć się spokojem, bo po chwili zbiegł się wagon dzieci podróżujących zapewne do ośrodka dla chorych na ADHD. Osaczyły mnie z każdej strony, jednak i tutaj znalazł się element komizmu. Mała dziewczynka rozpaczająca z powodu zbyt śliskiego dna fontanny i tym samym blokady wyjścia z jej środkowej części. Jej marsz na czworakach w agonii i Dire Straits - Brothers in Arms rozbrzmiewające w pełni u mnie w głowie jakoś dziwnie się dopełniały. Babcia małej zdała sobie sprawę z sytuacji dopiero po dłuższej chwili i zwiększeniu poziomu głośności rozpaczy. Inne dziecko z kolei cierpiało dolę z powodu użądlenia osy. "Jak to się stało?" "Położyłam rączkę na osę i nacisnęłam." :) Ciekawe jakim będę ojcem.

Część Właściwa

Z I roku było nas czworo. Mogłoby być więcej, ale dobre i to - niska frekwencja też ma swoje zalety. Ja + Konrad, Krzysiek i Olka. Krzysiek zasłużenie od teraz będzie przeze mnie nazywany "Kraśnikiem","Krasnym" bądź "Jaki Kraśnik!". Starał się o to cały dzień swoimi sucharkami przypominając też skąd pochodzi :) Konrad z Olką po latach farmacji, ciekawa sytuacja swoją drogą. Nie zastanawiałem się nad czymś takim jak wybranie farmacji, pomimo dostania się na medycynę. Później doszedł Robert z kumplem z I roku interny (a nie wyglądał :D), wypiliśmy po piwku (Tyskiego brak, parszywy losie). Pizza u Szewca całkiem niezła, szczególnie ich nazwy, choćby "buum tarra buum". Po tym jeszcze Krasny zaczepił czołem o gałąź i poszliśmy do TBV. Biuro zamknięte, a my byliśmy tylko za potrzebą. Miła starsza pani za naszą namową wpuściła nas do WC pomagając ulżyć w cierpieniu. "A panowie skąd?" "X, Y, Z" i jej oczy zdziwienia, że przyjechaliśmy zwiedzać lubelskie toalety :) Spotkaliśmy też Marcina i jego fryzurę, a poza tym też jego pannę. Jego krzyżówki były największą atrakcją, a Hałs miał się czym popisać :) Co to "kg, Au" - ale nie "symbol" (tyle samo liter)? Bo ja nie wiem.

21 lipca 2012

Narniowe Klapky

Dzisiaj Lublin po raz kolejny, tym razem z Maciejem podpisywałem umowę o miejsce w TBV, a później poodwiedzaliśmy kilka sklepów medycznych. Więcej tego niż kiosków, spożywczych i monopolowych razem wziętych. A ceny - niezłe, jednym słowem. Czas szukać używek i zamienników, bo na same nówki ze sklepów nas nie stać. Byliśmy w Ambulansie i MediSquadzie, na którego szukanie poświęciliśmy trochę czasu. Nie wiem dlaczego Maciek sprzeciwiał się zapytaniu o lokalizację MS sprzedawców z innych sklepów medycznych, ale w końcu go odnaleźliśmy. Za nowy Bochen musiałbym wyłożyć 350zł, a za Gray’a - 210 w promocji. Za zwykłe (przynajmniej na moje młode, niedoświadczone oko) klapky czy inne cichobiegi lekarskie można dać ponad dwie stówy - toż to 4 skrzynki piwa i jeszcze by coś zostało na jedzenie. Zmiażdżyła nas też przymierzalnia, padliśmy jak ją zobaczyliśmy. Zapraszamy do szafy. Jeszcze tylko Lew i Czarownica :)

20 lipca 2012

Medycznie

Przyszły wyniki ogólnych badań Daddiego - wina, siku i krzepliwości. Dostałem za zadanie ich interpretację i zdanie sprawozdania zmartwionej Mummince. Krew w normie, MCHC (stężenie hemoglobiny w erytrocytach) i PDW (zróżnicowanie płytek) nieco ponad, słomianka z obecnością krwinek czerwonych i białych, w osadzie 10 leukocytów w polu widzenia (wpw, wysoce górna granica normy) - raczej normalne, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Układ krzepnięcia z wynikami prawie w normie, z dodatkowym komentarzem o silnej lipemii. Dla mej nieco przewrażliwionej rodzicielki takie wyniki są równoznaczne z Ponurym Żniwiarzem i tekstami w stylu ”You’re gonna die soon!”. Morfeusz pomógł mi zinterpretować wyniki badań i, co ciekawe, z samych ogólnych można zdiagnozować kamicę w górnych partiach układu moczowego. Zrobiłem wywiad (jeden z tych pierwszych :D) i okazało się, że rzeczywiście tak jest - kamienie obecne w kłębuszkach nerkowych i ich ostatnie maszerowanie w układzie powodujące uszkodzenia, skąd erytrocyty w moczu (leukocyty z kolei zbierające się w miejscu skaleczenia).

Operation ”Nose”

Sam też odwiedziłem dziś szpital, czeka mnie operacja przegrody nosowej. Od pani doktor dowiedziałem się, że jej skrzywienie (przegrody, nie pani) jest często spotykane u alergików (do których jakże wspaniałej grupy należę), a po badaniu, że prędzej czy później będę musiał coś z nią zrobić (z przegrodą, nie panią :D). Zdecydowałem się na teraz, póki mam chwilę w wakacje. Poczytałem trochę - stabilizatory w nozdrzach (jak ja lubię to słowo xD) na 24h, szwy zdjęte po tygodniu, a po samej operacji „odpowiednia dawka leków przeciwbólowych” + kilka dni w szpitalu. Mam nadzieję, że po wszystkim śmiech przez nos będzie mniej problematyczny. Dostałem już termin - wkrótce.

16 lipca 2012

Lublin po raz drugi

Second time. Do miasta zawitałem z samego rana - około godziny 8:30 (Piasecka jak zwykle zakorkowana), aby uniknąć późniejszych kolejek przy składaniu papierów. W planach miałem przejazd MPK z dworca BUS pod samo Collegium Novum., ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Z uwagi na swoją nadmierną oszczędność (skąpstwo?) postanowiłem wybrać się piechotą przez Stare Miasto. Pogoda była nieco gorsza niż w ostatnich dniach, ale bez tragedi - trochę chłodnego wiaterku nic strasznego nikomu (raczej) nie zrobi. Słuchawki na uszy i lecimy. Na początek trochę rocka(Airbourne - Runnin' Wild), później przerzuciłem się na klubowe klimaty (DJ Antoine ft. The Beat Shakers - Ma Cherie [Mario & Bart Noize! Remix]). As always, with music switched on, time is passing way more faster than usual.

Queueueues

Collegium Novum i korytarz po prawej przywitały mnie zaskakująco krótką kolejką liczącą raptem kilka stworzeń. Nawet w tak małej zbieraninie udało mi się poznać kilka ciekawych osób, w tym dwóch chłopaków z Sandomierza (jeden z nich, Paweł, dostał +4% do matury - odwołał się do wyniku, ale nawet nie pokazali mu pracy, ciekawe czy chociaż sprawdzili ponownie), a także koleżankę z forum o zacnym nicku „klima”. Po odczekaniu chwili przyszła moja kolej. Imię, nazwisko, adres, świadectwo i reszta dokumentów, dodatkowo wybór WF/Łacina - oczywiście WF. Nie zamierzam pakować mięśnia piwnego, a łacińskie sumusy i fuerimusy nachodziły mnie już w liceum przez dwa lata, co uważam za wystarczające. Jeśli są chętni, jestem w stanie udostępnić kilka stron materiałów powtórzeniowych z tego czasu (głównie tabele) za symboliczne piwko.
W pokoiku siedziałem bardzo krótko, może niecałe pięć minut. Zaskakujące, zważywszy na to, że jedna z osób za mną siedziała tam dobry kwadrans. Po oddaniu papierów porozwieszałem na tablicach ogłoszenia o forum rocznikowym dla I roku leku. Może choć jedna osoba je ujrzy i mój wysiłek nie pójdzie na marne :) Miałem zamiar zebrać grupkę kilku(nastu) osób na coś w rodzaju integracyjnego piwa, ale nieeeee. Każdy (prawie) musiał być z rodzicami. Reszta przybyła zza siedmiu gór i lasów, a ich kareta odjeżdżała wnet i trzeba było działać rychło w czas bez zbędnych ceregieli, popijawek i orgii.

The Bros

Szczęściem z niebios spotkałem swoich przyjaciół z dawnej klasy - parę dwujajecznych braci niepodobnych do siebie (ale jednak bliżniaki :D). Dowiedziałem się, że zamierzają studiować pielęgniarstwo i właśnie w celu złożenia dokumentów przybyli do Lublina. Po załatwieniu formalności ciągnąc z buta udaliśmy się do DSów UM na Chodźki. Popytali się, wnioski złożyli, popatrzyliśmy pokoje w DS2, a ja w międzyczasie poprzyklejałem kolejne ogłoszenia na DSowych tablicach (tak, poprzyklejałem, jakoś - na przyszłość będę pamiętał o szpilkach, pinezkach, czymkolwiek). Po chwili podskoczyłem do TBV zapytać się o kilka spraw (gdzie ostatecznie będę mieszkał, w sobotę jadę podpisać umowę) i zaraz znów maszerowaliśmy, tym razem ku galerii Olimp.
Sama galeria trzymała standard najlepszego centrum handlowego mojego miasta, ale jeden szczegół wznosił ją na wyżyny i sprawiał, że oddawaliśmy jej cześć. Ruchome schody! Boże, jaka to frajda! Nic, tylko latać z góry na dół, z dołu na górę i odwrotnie w kierunku przeciwnym do schodów! Na dodatek, tuż obok schodów znajdowały się szyby z ociekającą po nich wodą - te także nie uszły naszej uwadze i już po chwili moczyliśmy rączki w chłodnej wodzie. Na koniec jeszcze kilkakrotna przejażdżka windą z Hadesu pod Niebiosa i z powrotem, a także wyjście na dach (na legalu, nie było ostrzeżeń, a szyb otwarty :P) Uwielbiam to.

12 lipca 2012

Lublin po raz pierwszy

Zawitałem do Lublina w dzień przyjmowania dokumentów od przyjętych z I listy na lekarski. Chociaż sam jeszcze się nie dostałem, musiałem przyjechać i spotkać się z moim przyszłym współlokatorem - Maćkiem, aby razem złożyć wniosek o pokój w akademiku na Chodźki. W piątek lista nr II, z której już się pewnie dostanę, a w poniedziałek "Lublin po raz drugi" i kto wie, może impreza integracyjna?

Nie zamierzałem przyjeżdżać tylko dla dokumentów - przy okazji zwiedziłem trochę Starego Miasta i okolice mojego przyszłego miejsca zamieszkania. Co ciekawe, miasto jest na tyle nie-płaskie, że przypominało mi miejscami San Francisco i jego "góry i doliny", a po pierwszym zauważeniu znanych trolejbusów ich późniejszy widok nie budził już takich emocji :D. Niewątpliwie najlepszą atrakcją była "ludzka myjnia" na Placu Litewskim - przechodziło się przez coś w rodzaju bramy, z której wydobywała się woda w postaci mgiełki. Jak na taki upał - rewelacja. Przeszedłem przez nią dobre kilka razy pomagając swojej wymęczonej termoregulacji obniżyć temperaturę ciała bliżej normy. Cóż za naukowy wywód :)

Ciekawi mnie jak będzie wyglądało tu moje życie przez najbliższe 6 lat do czego podchodzę póki co optymistycznie. Miasto jest dla mnie w sam raz - ani za duże, ani za małe, ponadto ceny są tu niższe niż w większych miastach, a na dodatek do domu mam niecałe 100 km (zawsze łatwiej przywieźć pierożki od babuni i schabowy od mamuśki). Z tego wynikała też wygrana Lublina w starciu z Krakowem przy wyborze uczelni - jeszcze przed opublikowaniem progów, które zresztą zaskoczyły większość rekrutów, część pozytywnie (np. WUM), inne negatywnie, a niektóre wręcz zamurowały (CMUJ).

"For one putting"

Podczas oczekiwania na ekima w DS3 przydarzyła mi się ciekawa sytuacja. Siedziałem przy recepcji czytając książkę, kiedy podeszła do mnie całkiem ładna młoda dziewczyna z przepięknym uśmiechem i radością na twarzy jakby zaraz miała zostać uratowana z tonącego okrętu.
- Do you speak Inglisz? - pyta się mnie czarnowłosa panna
- Yes! (i banan na mordzie, bo może w końcu mój angielski się do czegoś przyda).
- Do you know where is the washing room here? And how to wash clothes there?
- Przepraszam but sorry I don't live here, I'm just waiting for my friend to submit documents for a room in akademik.
- Oh so maybe you can ask him (panek z recepcji) about that?
Zapytałem się panka o wszystko. Dziewczyna jest z DS1 i tam jest to co potrzebuje, musi kupić żeton i pójść po klucz do pralni. Tłumacząc niewieście zapomniałem całą resztę po słowie "żeton", na które zresztą zareagowała ochoczym podnieceniem. "Aaaa żeeton, żeeton! I know żeeton!" Jeszcze tylko kilka słów o kluczu i kolejne pytanie.
- Oh and do I pay for one hour or one day or what?
Panek recepcjonista odpowiedział, że jest to <na jedno włożenie>. Ustępując początkowemu zmieszaniu, po chwili skleiłem "for one putting clothes in washing machine".

9 lipca 2012

Matura, to bzdura?

Jakże w wybitnej większości jest to prawdą. Matura z roku 2012 wybitnie to pokazała. Chociaż osobiście nie mam powodów do narzekań z uwagi na zaskakująco wysokie wyniki z każdej ze zdawanych matur, to jednak warto poświęcić temu trochę miejsca.

Tegoroczne zaskoczenie

Zgodzę się z tym, że matura sama w sobie idzie raczej w dobrym kierunku - więcej myślenia, a mniej 3Z (dla nieogarniętych - Zakuj, Zdaj i Zapomnij) - zarówno z biologii, jak i z chemii.  reszty przedmiotów się nie wypowiem, bo nie znam ich realiów na tyle dobrze, aby się wypowiadać. Tegoroczna matura zaskoczyła wszystkich nieszablonowością zadań, godziny poświęcone na kucie utartych schematów niewymagających sprawnego, logicznego i kreatywnego myślenia poszły w piach. Dodatkową kwestią, moim zdaniem negatywną, była niezwykle częsta niejednoznaczność zadań. Można natrafić na kilka (zbyt wiele) przypadków, w których klucz odpowiedzi nie uwzględnia rozwiązania prawidłowego pod kątem naukowym (choćby oranż w arkuszu z chemii). Czy tak powinien wyglądać egzamin decydujący o naszej przyszłości? Cóż... do tej pory nikt nie wymyślił niczego lepszego.

Przygotowania do matury

Biologia 2012 - ostatnie zadanie, proste czy trudne?
Do matury nauczyłem się w niecałe dwa miesiące. Czy to dużo? Zdaniem większości - nie. I nie dziwię im się ani trochę. W liceum uczyłem się w biol-medzie, z rozszerzoną biologią, chemią i fizyką. Przez dwa lata totalnie olewałem większość przedmiotów, łącznie z biologią, z której nawet nie miałem zeszytu, bo uznałem go po miesiącu szkoły za bezsens (chemię lubiłem, podobnie jak i fizykę, ale się ich nie uczyłem i nie rozumiałem w takim stopniu jak teraz). Do przedmaturalnej nauki przystąpiłem w okolicach połowy klasy maturalnej, głównie powtarzałem chemię, a raczej uczyłem się jej na nowo. Nie poświęcałem temu też jakiegoś ogromu czasu - po prostu od czasu do czasu otworzyłem książkę. Rzeź zaczęła się w okresie świąt wielkanocnych. Planowany wyjazd do rodziny nie napawał mnie zbytnim optymizmem z uwagi na odpychającą ilość nudy - postanowiłem wydrukować arkusze maturalne z chemii oraz biologii, po dziesięć sztuk. Za cel postawiłem sobie zrobienie ich wszystkich w czasie pobytu poza rodzinnym domem. Jak możecie się domyślić - nie udało mi się, jak to mi :D Niemniej jednak, zrobiłem bardzo dużo. tak dużo, aż sam byłem zaskoczony i zachwycony, chociaż z drugiej strony przestraszony, bo zobaczyłem jak wiele nie umiem (wyniki na poziomie 50% nie napawały optymizmem). Konsekwentnie dążyłem do celu, że aż do ostatniego dnia przed maturą. Każdy dzień spędzałem na nauce, prawie każdą wolną chwilę. Sen mnie denerwował, podobnie jak lekcje w szkole - wszystko to było dla mnie szalenie nieproduktywne. W trakcie jedzenia powtarzałem hormony człowieka, ich nazwy, rolę i miejsca w ciele z nimi związane. Kojarzyłem wszystko w tak nielogiczne i irracjonalne sposoby, że aż rozeszło się to po całej klasie i znajomych ("Za mną mocuj Sebciu Fifę czy pomacasz chlorowaną kanapę?" - jako zbiór mikro i makroelementów). Na lekcjach uczyłem się biologii i chemii, robiłem masę zadań, głównie z arkuszy. Kiedy zaczynałem mieć dość biologii i chemii brałem się za angielski. Tak, angielski, z którego po maturze podchodziłem do egzaminu CAE (25 lipca wyniki). W drodze do szkoły i do domu słuchałem e-booków ściągniętych z chomika czy kupionych na biologu. I co? Dałem radę. Zaskoczyłem sam siebie, rodziców, nauczycieli i znajomych.

Sprawiedliwość

Teraz rodzi się pytanie czy to wszystko jest fair. Nie potrafię odpowiedzieć. Z jednej strony cieszę się swoim sukcesem i tym, że tak naprawdę nie musiałem poświęcać temu aż tyle czasu i energii co inni. Z drugiej - widzę znajomych, bliskie mi osoby, dziewczynę - wszystkich, którzy nie dostali się tam gdzie chcieli. A widziałem, jak krótko mówiąc - zapierdalali - non stop, przez większą część czasu w liceum. I to dziwne, cholerne uczucie, kiedy sam cieszysz się jak nigdy, a z drugiej pocieszasz innych, że za rok się uda, albo że może to nie jest to w czym będzie dobry.

Hey Hi Hello

Na wstępie pragnę serdecznie powitać wszystkich czytelników. Witam. :))

Na różnego rodzaju forach zwykłem ukazywać się pod nickiem eMeS. Z jednych źródeł wiem, że cechuje mnie ogromna towarzyskość, uprzejmość i szczerość, a z innych, że dla wielu jestem chujem czy wariatem bądź po prostu kretynem - co kto lubi :). A co ja lubię? Tańczyć, pływać, biegać, ćwiczyć, pomagać, spać. Jaka muzyka? Chyba każda. Od szeroko pojętego rocka, przez pop, reggae i jazz, aż po techno, disco-polo i dubstep. Ważne, żeby kawałek był dobry i cieszył ucho.

W najbliższym czasie mam zamiar zostać studentem Uniwersytetu Medycznego w Lublinie na kierunku lekarskim, co będzie często ukazywane we wpisach na blogu. Zamierzam uformować blog jako coś w stylu pamiętnika studenta medycyny przez całe 6 lat, ale nie tylko o tym, jak to jest ryć Pana Chleba, ale też o wszystkim (no, prawie) innym, co ciekawe. Po co? Aby pomóc innym, żeby mogli zobaczyć jak to jest na medycynie naprawdę. Ale też aby się trochę pośmiać, lepiej mnie poznać, a także dla mnie samego, aby rozwinąć trochę swoje umiejętności pisania i składania wyrazów w zdania, a zdań w całość tekstu. Pierwsze posty mogą być nieco zrzędliwe, no ale cóź - matura :D Większość tytułów będzie zapewne po angielsku, bo raz - lubię ten język, dwa - często łatwiej dobrać mi słowa po angielsku niż polsku, i trzy - czcionka tytułów nie obsługuje polskich znaków :))

Pozdrawiam oraz zapraszam do lektury i komentowania,
eMeS