23 grudnia 2012

Hoł Hoł Hoł

Zaliczenie z chemii zaliczone - nie zdało tylko kilka osób na cały rok. Imprezy z każdej możliwej okazji także (przedurodziny, urodziny, zaliczenie z chemii oraz pseudokoniec roku). I jedziemy do domu.

Do domu prawie dojechałem o czasie. MPK pod PKP zawiódł i strzelił focha nie przyjeżdżając, przez co musiałem wskoczyć w kolejny autobus tej linii - po 15 minutach. No i przyjechałem pod dworzec 3 minuty przed planowanym odjazdem pociągu, razem z kolegami biegiem na peron i zdążyliśmy. Dobrze powiedziane, bo zaraz za nami zamknięto drzwi i ruszyliśmy :)
Teraz trochę więcej czasu wolnego, który tylko takim się wydaje. W styczniu czeka nas dużo roboty, szczególnie patrząc na zeszłoroczne pytania z biologii wzięte czasami z kosmosu czy czarnej dupy. Anatomię przełożyliśmy prawie na zaraz po świętach. Do domu wziąłem Skawinkę i bonusowo skserowaną Alicję, której nikt nie lubi :P

Choinka domowa piękna i okazała, jak co roku dostała nową MaxBombkę (taką ogromną, z ręcznymi malunkami). Wielkolud w porównaniu do naszego małego akademickiego drzewka ze stojakiem naprawionym szczoteczką do zębów. :P

Tak się uczę, że już dwa dni z bratem gram non-stop w nowego Need for Speed'a :)

Wesołych Świąt!

22 grudnia 2012

Podróż przez meandry wspomnień

ekim nie wie dlaczego chce być w zawodzie, do którego się szkoli, albo nie umie czy może tam nie ma weny, więc wrzucam tekst E.:

Jak to się stało że jestem teraz właśnie tu i że pisze na blogu pozornie obcej osoby? To będzie tak naprawdę nieskomplikowana wbrew pozorom historia, ale musimy jednak przenieść się ładnych parę lat wstecz.

Była końcówka lat 90., a ja kończyłem nauczanie zintegrowane. Zawsze ambitny, z presją by przegonić inne dzieci, by wykazać się/zabłysnąć wiedzą ogólną i ponadprzeciętnym, jak na swój wiek, tokiem rozumowania. Całe zajęcia z ręką w górze. Dostałem wtedy na pierwsza komunię książkę, coś jak ”How it’s made”, tylko w wersji książkowej. Dość obszerna i multitematyczna: lodówka, zmywarka, gitara, farba fosforyzująca, ale też silnik, skrzynia biegów, wahadłowiec, myśliwiec, bomba jądrowa i termojądrowa, karabin wyborowy, poród czy pasożytnictwo na przykładzie łuskiewnika.

Byłem wniebowzięty - przystępna treść, ale nie jakaś misiowo-bajkowa, tylko coś naprawdę na poziomie filmów popularnonaukowych, połączona ze schematami i zdjęciami.
Dzięki temu mogłem się dalej rozwijać. Miałem jedno marzenie być kimś, kimś kto ma widzę, ale też należy do zamkniętego kręgu - chyba głownie naukowcem czy inżynierem (lubiłem wtedy bawić się w proste obwody typu bateria 9V i silniczki ze śmigłami DIY czy spiralki z drucików).

Cała podstawówka podsycała mój pociąg do wiedzy, kochałem czytać kąciki naukowe w Newsweek, oglądać filmy dokumentalne, poznałem historię projektu Manhattan oraz kim był Igor Kurczatow. Marzyłem o budowie własnego domowego lasera czy własnej rakiety z materiałami kruszącymi.

Jeździłem również na tereny poprzemysłowe i zastanawiałem się nad sensem życia, istotą szczęścia. Dusza moja stała się scisło-humanistyczna, ale jestem człowiekiem, więc aby rozwijać człowieczeństwo potrzebowałem tylko czasu i spokoju. Zapaliłem się również bezkresną miłością do jednośladów, a moja krew zaczęła przemieniać się w benzynę. Może WAT – tak sobie myślałem.

Była jesień, wracałem ze szkoły dość zadowolony wszakże dostałem 5 z języka angielskiego, wiał dość silny wiatr, przez że skwer pod domem był pełen połamanych gałęzi. Pomyślałem: „Jak wyjdę po obiedzie na dwór pokopać w piłkę, będą akurat gałęzie na słupki”. Kiedy zaszedłem po kolegę i usiadłem na kanapie, włączyłem telewizor - przypadkiem na TVN24. Tego dnia nie pograliśmy w piłkę, a siedzieliśmy przed telewizorem… To był 11 września 2001. Tego dnia zaczęła we mnie kiełkować myśl o połączeniu wcześniejszych pomysłów z czymś realnym, to była myśl o zostaniu żołnierzem zawodowym.

Gimnazjum zaowocowało dalszym rozwojem wiedzy fizycznej, chemicznej i biologicznej, ale co najważniejsze, fascynacją tematyką wpływu substancji chemicznych na organizm. Potrafiłem godzinami czytać o muskarynie, dekstrometorfanie, efedrynie, MDMA, mirystycynie czy salwinorynie czy cipiaczu. Wolne chwile to było czytanie wikipedii, hyperreal'u - to mnie wciągnęło. Pod koniec gimnazjum uświadomiłem sobie, że bycie żołnierzem i spełnianie misji jest czymś ważnym, cholernie ważnym. Tylko czy nie jest egoizmem narażać rodzinę na utratę mnie? Co powie moja żona, gdy dziecko zapyta gdzie jest tata? Czy będzie zmuszona odpowiedzieć: „Tatuś umarł by terroryści nie zabili nas i twoich koleżanek/kolegów”?

Nastąpiła pewna translokacja misji, mogę być władcą życia i śmierci, posiąść magiczna wiedzę tajemną o ludzkim zdrowiu, a więc ludzkim istnieniu. Mogę zostać lekarzem i rozwijać tę wyjątkową, bo leżąca u podstaw ludzkiego bytu, naukę – mogą zmienić świat. Wybrałem klasę biologiczno-chemiczną (chodź jako klasa II wyboru był mat-fiz, celem dalszym jako AiR).

Na początku wszyscy chcieli być lekarzami/dentystami/farmaceutami, lecz gdy podchodziliśmy do matury to na 24 osoby rozszerzoną zarówno chemię jak i biologię zdawało może 6-7 osób, część nie zdawała nawet jednego z tych przedmiotów. Przez te trzy lata nauki nadal rozwijałem wiedzę medyczną, jak i wiedzę ogólną. Po głowie kołaty się trzy pomysły na siebie: lekarski, farmacja, biotechnologia.

Nie próżnowałem. Cały czas starałem się robić research: co naprawdę robi się po tych kierunkach (możliwe kierunki rozwoju, stanowiska), jaka jest perspektywa zatrudnienia, zarobki – i to zarówno w wymiarze krajowym jak i ogólnoświatowym. Lekarski nie zawsze wiódł prym w rozważaniach rozumowych, chodź serce gdzieś tak poopowiadało zawsze.

Ale dlaczego lekarski, dlaczego świat zmierza ku zagładzie oraz w jaki sposób księgowi z ekologami zmuszają do bycia lekarzem już w kolejnym odcinku moich uzewnętrznień, na które serdecznie zapraszam.

E.

17 grudnia 2012

Bez tytułu

ekim nie umie wymyślić tytułu więc jest jaki jest, a ja mu wymyślać nie będę :) Oto część pierwsza:

Trudno jest mi określić moment w moim życiu w którym po raz pierwszy pomyślałem, że bycie lekarzem to może być coś ciekawego. Wydaję mi się jednak, że był to taki czas w którym nie miałem nawet pojęcia kim tak naprawdę jest ten lekarz. Nie wspominając już o tym, że żeby nim zostać to jakieś studia trzeba skończyć czy coś. Nie miałem też w rodzinie ani jednego lekarza. Po prostu fajnym wydawał mi się koleś, który znał to wszystko co we mnie siedzi.

I tak od najmłodszych lat moje lektury były bardzo monotematyczne. Rodzice posiadali dość bogatą kolekcję różnego rodzaju książek popularno-naukowych, także takich dla dzieci. Ja sięgałem najczęściej po jedną pozycję, tę o ciele człowieka. Po pewnym czasie podobno(tak mówi mama) mogłem recytować ją z pamięci. Na podwórku, jak to dzieci, razem z kolegami jeżdżąc na rowerach bawiliśmy się w symulacje wypadków i służb ratunkowych. Inni bili się o bycie wozem strażackim, ja zawsze byłem karetką. Inni podziwiali strażaków/policjantów/żołnierzy, ja podziwiałem lekarzy. Potem przyszedł czas podstawówki i tu się trochę odmieniło, bo chwilowo planowałem zostać astronautą. Do czasu jednak.

Przyszła 6 klasa, na zajęciach przyrody doszliśmy do człowieka. Stare sentymenty odżyły i nie opuściły mnie już w ogóle. Potem przyszło gimnazjum, czas wyboru profilu w liceum. Decyzja padła oczywiście na klasę o profilu biologiczno-chemicznym. I klamka zapadła. Ostatecznie swojego wyboru byłem pewny w klasie maturalnej i nastawiłem się na rok ostrej nauki. Mimo tego, że wiele osób mówiło, że bardzo trudno się dostać, że szanse są niewielkie i takie tam, udało się. Udało się i oto jestem. Studiuję ten kierunek, który jest kluczem do spełnienia moich planów, ambicji i marzeń.

I wiecie co? Świadomość celu rzeczywiście uskrzydla.

Ekim

16 grudnia 2012

Chill now

Ciekawe i dziwne uczucie zarazem, gdy z anatomii nie ma się czego uczyć :) Zaliczyłem jamę brzuszną na "dość dobry" i muszę przyznać, że mi ulżyło :) Teraz jak się patrzy na tą nóżkę, która ma być następnym preparatem, to aż na twarzy gości uśmiech, po porównaniu tych dwóch tematów. Taki przedświąteczny anatomy chillout :)

Teraz zostało nam tylko przed świętami zaliczenie z chemii (pani dr M. przewiduje zdawalność na poziomie 99,9% :D) i mega największy temat z biologii na 120 stron - stawonogi. Pytając ZZ co jest ważne i na co zwrócić uwagę, wiedząc że jest tego dużo, odpowiedział "Wszystko" dodając do tego swój szelmowski uśmiech :)

Z panią prof. B. powoli rośnie konflikt, kiedy to robi zaliczenie w ten dzień, o którym na telefon do starosty dostała informację, że "na pewno nie wtedy". No i bach. Jest akurat tego dnia :D I na dodatek, pokrywa się z ćwiczeniami z anatomii :) Z tego co nam wiadomo, poprzednie roczniki nie chciały zbytnio kłócić się z panią prof., ale my mamy już swój niecny plan. Pani prof. za bardzo się chyba rozhasała i zbytnio (o ile w ogóle) nie pamięta już czym jest regulamin. Dobrze by było też na początku przedmiotu dowiedzieć się, że czeka nas praktyczny, a nie kilka tygodni przed zaliczeniem. No i te otwarte zadania na "teście", będzie rzeźnia, bo ludzie nic nie umieją z tego całego natłoku przedmiotów.

Korzystając z wolnego, w piątek miała miejsce impreza z okazji końca jamy brzusznej, zbliżającego się końca świata i moich urodzin za kilka dni :) W sobotę wyspaliśmy się i odwiedziliśmy grupką lodowisko Icemania. Zarówno płyta była nieźle poharatana, jak i łyżwy bardzo "wygodne" :D A dzisiaj próba zmobilizowania się do jakiejś nauki :)

15 grudnia 2012

A po co, a na co, a czemu to tak?

Medycyna i zawód lekarza to dla mnie coś innego, bardziej nienormalnego i mniej szablonowego od innych zawodów. Normalność mnie nudzi, smuci i gnębi. Po prostu nie wyobrażam sobie życia w przyszłości robiąc coś innego. Tym bardziej, że już trochę zasmakowałem medycznych tematów i choć to co wiem teraz to znikomy procent całości, chcę więcej.

Nie mógłbym teraz uczyć się budowy maszyn, schematów sprzedaży, ekonomii czy czegokolwiek innego mając w zasięgu ręki takie możliwości poznania siebie i człowieka ogólnie. To po prostu fascynacja. Nie wiem czy minie mi to z czasem, ale póki co, mimo wielu przeciwności jakie stają wciąż na drodze małego studenta medycyny, wciąż to lubię. A nawet nie wciąż, tylko coraz bardziej. Póki co na studiach nie narzekam. Oczywiście znajdą się momenty, kiedy dobrze jest pomarudzić w gronie kolegów, ale tak naprawdę wszystko, nawet biologię i biofizykę, da się polubić. A że jest ciężko to inna sprawa. Czy ktoś mówił, że będzie łatwo? Jestem nastawiony optymistycznie na przyszłość :)

Nie mam w planach tego, żeby śmierć zastała mnie umarłego, wiedząc, że w swoim życiu nie zrobiłem niczego ważnego. Czy też odmawiałem sobie różnych rzeczy z błahych powodów. Chcę żyć w pełni, a bycie lekarzem pomaga mi się w tym spełniać. Można tu pomóc innym jak nigdzie indziej, a także ciągle się doskonalić i cieszyć zawodem zarabiając przy tym tyle, aby nie martwić się czy zostanie mi "do pierwszego".

Ciało ludzkie mnie fascynuje, człowiek jako istota także. Kontakt z pacjentem w przyszłości, podobnie jak teraz z innymi ludźmi, uwielbiam. Lubię poznawać nowych ludzi, ich zachowania, zwyczaje, charakter, problemy. Psychologia obok medycyny to jedno z moich zainteresowań, a gdzie indziej można obserwować tak wiele różnych zachowań, jak nie w szpitalach mając kontakt z pacjentem?

Zarobki oczywiście też są ważne, trudno żeby nie były, wiedząc, że jest to "praca". Z drugiej strony, jeśli miałbym zagwarantowany stały przypływ dużej ilości pieniędzy, mógłbym (zapewne, nie znam jeszcze do końca swojego chciwego oblicza, a jak wiadomo, charakter ujawnia się w działaniu) pracować w szpitalu za darmo, o ile nie spotykałbym się tam z niewdzięcznością, nieuprzejmością czy chamstwem ze strony zarówno pacjentów jak i współpracowników. Mam nadzieję, że "lekarz" będzie moją pasją, z której przy okazji przyjdą pieniądze, a nie pracą, którą może uda mi się polubić.

Chcę pracować w taki sposób, aby około 8h pracy dziennie pozwalały mi żyć spokojnie i bez zmartwień finansowych. Jednocześnie dobrze jest mieć możliwość ewentualnego zwiększenia zarobków poprzez dyżury. Nie wiem jak będzie to wyglądało za te kilka/naście lat, ale chciałbym nie musieć siedzieć nocami na dyżurach, ale za to mieć czas na inne aspekty życia. Na zakupy jeździć z zamiarem kupienia produktów zdrowych, bezpiecznych i dobrych, a nie najtańszych "aby aby". Rodzina też jest dla mnie ważna, zarówno żona i dzieci, jak i rodzice, rodzeństwo i krewni - dla nich też chciałbym znaleźć czas i energię.

Realnych zarobków lekarzy nie znam, a z jednej strony słyszę o za wysokim, a z drugiej o zbyt niskim poziomie tychże. Czasem dziwię się ludziom, szczególnie w Polsce (o ile mi wiadomo, za granicą jest z tym lepiej), którzy narzekają na zbyt duże pensje lekarzy, doktorów i innych. Ilość poświęconego czasu i energii oraz ryzyko zawodowe, ciągłe douczanie się oraz bycie odpowiedzialnym za coś takiego jak śmierć, zdrowie, choroba czy też nowe życie wydają mi się po prostu zasługiwać na coś więcej niż średnia krajowa. Z drugiej strony, czy sami chcielibyście, aby osoba pomagająca Wam w taki sposób, zarabiała mało?

Częstym pytaniem wśród młodego grona medycznego jest to, czy po studiach (czy specjalizacji itp.) zamierzają wyemigrować. Osobiście nic by mnie przed tym nie zatrzymywało. Jeśli język nie będzie przeszkodą, a zarobki będą wyższe za ten sam wymiar pracy, to nie mam zamiaru się wahać. Polakiem jestem i swój kraj uwielbiam, ale nie zamierzam męczyć się (jeśli tak będzie) "u siebie" wiedząc, że tuż za rogiem jest lepiej.

To chyba tyle z tego co póki co miałem w myślach. Jeśli macie jakieś pytania, śmiało odpowiem na nie w komentarzach :)

9 grudnia 2012

Jak to we łbie powstało, że się takich studiów zachciało

Nie chciałem być lekarzem od momentu prześlizgnięcia się przez kanał pochwowy mojej mamy. Nie mam też rodziny pełnej lekarzy, a w sumie to żadnego takiego krewniaka. Pierwsze dzwony wieszczące takie a nie inne studia zabrzmiały chyba gdzieś w okolicach gimnazjum, kiedy to spotkał mnie przedmiot zwany biologią, a później wybór liceum i profilu klasy.

Nauczycielkę z biologii podziwiam po dziś - potrafiła zarazem nauczyć i trzymać dyscyplinę wśród zdeprawowanej młodzieży, a na dodatek sprawić (przynajmniej u mnie), że nauka biologii była przyjemnością. Zawsze byłem ścisłym umysłem i gorzej wychodziło mi malowanie i pisanie wypracowań z polskiego niż rozwiązywanie zadań z matmy i fizyki.. Poza biologią te przedmioty też lubiłem i był dylemat, gdy nadszedł czas wyboru profilu nauczania średniego.

U mnie to jest tak, że nigdy nie preferowałem robić tego co większość, jeśli miałem inne zdanie. Tak było też i wtedy, gdy wszystkie chłopaki wybrały profil mat-coś, a ja, na przekór, biol-med. No i wyszło, że jedyna klasa w nowym liceum, w której nie było nikogo znajomego, to była ta moja. :) Rodzice też trochę podpowiadali, że taki wybór ma więcej sensu w moim przypadku, kiedy byłem tak napalony biologią, a wybranie matmy było czymś niezgodnym z moim tokiem rozumowania, które uważało je za zbyt klasyczny wybór. :D

Na początku klasy prawie każdy mówił: "będę lekarzem", ale tak naprawdę nikt nawet nie wiedział jak nazywa się kierunek pożądanych studiów medycznych - bo nie "medycyna" :) No i w sumie jak to dobrze byłoby zostać takim lekarzem, jaki ciekawy zawód, fajny i w ogóle. Pasowało mi to. Pozostało zdać maturę na tyle dobrze, żeby dostać się na studia medyczne. Po ponad dwóch latach laby i półrocznego zapierdalania udało się.

Teraz jestem na pierwszym roku i dalej to lubię. Oczywiście nie obyło się bez kilku wrzodów na tyłku, ale trzeba sobie radzić i je starannie unicestwiać. I mam nadzieję, że optymizm i dobre nastawienie pozostanie w dalszym toku studiowania. :)

8 grudnia 2012

Lamęnt

Wiadomo jak będzie wyglądał okres sesyjno-przedsesyjny. W sesji miał być egzamin, sztuk jedna. I będzie - z histologii., na sam koniec stycznia czyli na początku studenckiego okresu uniesień. Ale najpierw, zgodnie z nowymi zmianami, będzie kilka niespodzianek. Zaliczenie z oceną. A mianowicie, jeszcze przed świętami zaliczenie z chemii - podobno łatwe i przyjemne. Pewnie tak, biorąc pod uwagę to, że jest to jedna z najprzyjemniejszych katedr.

A po świętach czeka nas piękny tydzień. W poniedziałek zaliczenie z biofizyki, w środę kolos z anatomii z nogi i jednocześnie zaliczenie z biologii, a już dzień później kolokwium z histologii. A później, już na spokojnie, czeka egzamin z histologii teoretyczny i praktyczny zarazem. Kolos jak kolos, jakoś ujdzie, tym bardziej, że noga nie jest trudna. Gorzej z biologią, której "ukłonem w stronę studentów" będzie zaliczenie nie testowe z odpowiedziami do wyboru, a otwarte. :) Z histo natomiast mieszane - trochę zamkniętych, trochę otwartych, ale to tam - kolos z histo zawsze się da jakoś ogarnąć.

Potem poprawki. Nic tylko losować, który przedmiot nauczyć się i go zdać, a później zaliczać resztę w dodatkowych terminach.

A po poprawkach, zaliczeniu i tak dalej, w okresie sesyjnym czas na histologię.  Bójcie się! :D

***

Często zadawane mi pytanie: dlaczego wybrałeś medycynę? Niedługo odpowiedź, a wkrótce zapewne ekim i ebedziebe też dorzucą swoje trzy grosze w tym temacie. Część pierwsza - zrodzenie pomysłu, część druga - dlaczego właśnie medycyna i lekarzenie. Juuuż wkrótce :)

6 grudnia 2012

Miiiiikoooooooooooołaaaaaaaaaaj

Mikołajki dziś :D Widać było nawet w drodze na zajęcia. Niezapomniany to widok: piękny święty Mikołaj za kierownicą autobusu MPK. Z okazji mikołajek zamówiliśmy świąteczną pizzę zrobioną w piorunującym tempie 20 minut. Śniegu pełno, a Lublin póki co chodników odśnieżyć nie umie.

5 grudnia 2012

Loterii ciąg dalszy

Z biologii za tydzień, we wtorek poprawa z tasiemców + wejściówka z nicieni. Już chodzą plotki, że ZZ sprawdza prace tak, że najpierw wyrzuca wszystko w powietrze. To co spadnie zadaniami do góry - sprawdza, a resztę oblewa. Z tego losuje kilka (nie za dużo!) prac, którym automatycznie wstawia 3. :P

Aż chce się uczyć tego, że końcowe człony (proglotydy) tasiemca nieuzbrojonego po oderwaniu mają zdolność samodzielnego wypełznięcia z okolicy międzypółdupkowej do środowiska zewnętrznego. A szczególnie ciekawe, że u osób aktywnych odbywa się to w godzinach od 15 do 20. U K. już szukaliśmy proglotydów w łóżku i niestety nic nie znaleźliśmy poza zdechłym pająkiem podkołdernikiem.

2 grudnia 2012

Seksualnie a bit

Na początek normalnie, później zbereźnie, +18.

Ł. i K. krzyczą do M.
- M.! Chodź szybko! Potrzebny jesteś!
M. biegnie.
- Nastaw herbatę.
***
Anatomia. Na ćwiczeniach układ moczowo-płciowy żeński. Jeden ze studentów odpowiada i mówi o narządach zewnętrznych. Mówi, mówi i na koniec:
[S] - To chyba już wszystko.
[A] - Noo, muszę powiedzieć, że jeszcze nie jestem do końca zaspokojona tą wypowiedzią.
[S] - Aaaa no, zapomniałem o łechtaczce.
***
[A] - Co zostaje po błonie dziewiczej?
Po chwili poprawka:
[A] - I chodzi mi o strukturę anatomiczną, nie o wspomnienia.
***
Historia opowiedziana przez naszego asystenta. Jedna z asystentek (starszych) odpytuje studentkę z pielęgniarstwa:
[A] - Co znajduje się na ścianie pochwy? [Odp.: marszczki]
[S] - ...
A. chcąc podpowiedzieć, pokazuje palcem na swoją twarz mając na myśli zmarszczki, podobne z nazwy do właściwej odpowiedzi.
[S] - Pryszcze?

28 listopada 2012

Surprise

Pojechałem windą (tak!) na dół wynieść śmieci. W drodze powrotnej postanowiłem użyć schodów, żeby się trochę lepiej dotlenić. Liczę piętra i wyliczyłem moje, czwarte. Marszem na prawo i wchodzę przez otwarte drzwi. Stoję w środku kuchni (która jest zaraz przy wejściu) i już mam się pytać chłopaków po jaką cholerę przestawili ten stół. Ale tak patrzę i widzę, że mam przed sobą czterech Arabów, na dodatek u mnie w pokoju.

Zamiast wyganiać, tym razem najpierw szybko pomyślałem. Rzekłem tylko jedno słowo, po czym szybko wspiąłem się jedno piętro wyżej, tym razem do drzwi właściwych.

27 listopada 2012

Plan tygodnia I roku

Poniedziałek
Anatomia na 17. Na wykład z biofizyki nie idziemy, bo nie ma po co. Inaczej jeśli jest lista, wtedy jak mus to mus. Od rana uczymy się anatomii i biologii na wtorek.

Wtorek
Rano powtórka  z biologii i ćwiczenia o 11. Powrót do akademika przed 14 i nauka na chemię o 15:15. Po chemii przygotowanie na środową anatomię.

Środa
Rano powtarzamy znów anatomię, którą mamy o 16. Wykład z biologii sobie odpuszczamy. Trwa 45 minut, nie ma na nim nic ciekawego, a do Medicum, gdzie wykład ma miejsce, jest pół godziny drogi. Po prosektorium czas na histologię.

Czwartek
Rano powtórka z histologii. O 13 wykład, a o 14:45 ćwiczenia. Profesorka bardzo fajna, prostudencka i mądra. Rozmawia z nami na wykładzie, ciekawie tłumaczy i chociaż stara się zrozumieć jak bardzo jesteśmy w dupie :) Pięć godzin ćwiczeń siada na nasze mózgi tak bardzo, że pod koniec już kompletnie nie wiem co robię. Na ćwiczeniach czyta się skrypt z biofizyki, żeby zdążyć ogarnąć temat na kolejny dzień. Wracamy skonani o 20 do domu. Dalej powtarzamy biofizykę, czasami zamieniając ją rozrywkowo na anatomię.

Piątek
Z samego rana, niestandardowo, kiedy wszyscy zamuleni, biofizyka o ósmej zero zero. Kończymy po 10 i zaraz zaczynamy angielski, na który pracę domową odrabiamy na kolanach. 12:30 i do domu. Ogarniamy chociaż trochę anatomię na 16.
Po anatomii zwykle sprzątamy pokój i cieszymy się kolejnym zaliczonym tygodniem. Układamy pięknie książki, porządkujemy notatki, ja zwykle piszę kilka notek na bloga i idziemy do Reala zrobić zakupy. Ten wieczór jest wieczorem świętym, kiedy jest jedna dłuższa chwila na odpoczynek. Impreza, klub, domówka, a czasem wybieramy po prostu wyspanie się. Czasami ktoś pojedzie do domu odwiedzić rodzinkę.

Sobota
Pobudka w planach koło 9. W praktyce o 12 lub później. Dzień ogólnie chaotyczny. Próbujemy coś powtórzyć, czasami się udaje, ale często nic z tego nie wychodzi. Na biologię we wtorek, bo trudno jest to zrozumieć tylko w jeden wieczór. I trochę na anatomię.

Niedziela
Ktoś pójdzie do kościoła, ktoś się wyśpi, ktoś wstanie z samego rana i zacznie już się uczyć. Zwykle jest to K., bo w poniedziałek ma combo: anatomia+biofizyka+histologia. Zaczyna o 7:45 i kończy o 7:15 z kilkoma przerwami w międzyczasie. Powtarzamy wszystko na poniedziałek i wtorek. Albo zaczynam się uczyć z tego, czego nie ruszyliśmy.

Spać chodzę zwykle o 2, wstaję koło 9. Próbujemy wstawać wcześniej, ale często nic z tego nie wychodzi. Próbowałem snu polifazowego, ale póki co nie był zbyt efektywny. W nadchodzącym tygodniu w planach: sen główny 6h i jedna półgodzinna drzemka w środku dnia, najczęściej koło 14-15.

25 listopada 2012

Ambicje

Z biegiem życia młody człowiek ma coraz mniejsze ambicje jeśli chodzi o oceny. W podstawówce normalką była 5, w gimnazjum 4 i 5, w liceum 3, a teraz: "aby zaliczyć". Poprawki są już czymś normalnym, bo poprawiają wszyscy. Często wręcz śmieszy asystent pytający się, czy chcemy poprawiać ocenę z 3 na wyżej, wiedząc, że za rogiem czeka na nas kilka innych przedmiotów.

Ambicje w toku studiów, jeśli chodzi o samą naukę, mamy. Nawet zbyt duże. Chcielibyśmy wszystko przeczytać i umieć. Ale ktoś tak teraz pięknie wymyślił, że będzie promocja 2 w 1 i się po prostu nie da.

- Anatomia jest ciekawa, fascynująca wręcz. Niedługo dojdzie do tego fizjologia, na którą wręcz czekam z utęsknieniem (zobaczymy czy słusznie :D). Chętnie przeczytałbym całego Bochenka i te wszystkie ciekawostki, ale zaraz trzeba się brać za biologię, za biofizykę czy za histologię.
- Biologia molekularna i same parazyty też potrafią zająć, przynajmniej mnie, ale póki co jest to jeden z najmniej przyjemnych przedmiotów. A to dlatego, że nie jest łatwo ogarnąć tyle materiału w jeden wieczór, póki co (na obecnym poziomie zdolności do uczenia się i zapamiętywania).
- Osobiście lubię też biofizykę i mimo tego, że często nie ma prawie nic wspólnego ze słowem "medycyna" chętnie dowiaduję się nowych rzeczy i poznaję nowe fajne pojęcia jak np. "generator podstawy czasu", który będzie chyba siedział w głowie przez dłuuugi czas. :)
- Doświadczenia z chemii i te wszystkie kolorki itd. potrafią czasem zmęczyć od ciągłego latania i stania, ale wreszcie jest to odskocznia od suchej teorii z liceum. Katedra calłkiem przyjemna, bo nie kosmicznie trudna.
- Histologia i mikroskopy już zdążyły się nam znudzić. Pięć godzin siedzenia potrafi zmęczyć. Dostaliśmy za to nowe krzesła, takie z regulowaną wysokością i na kółkach, które są teraz naszymi (a już na pewno moimi) ulubionymi zabawkami na tym przedmiocie.

I podsumowując, po tym roku nic nie będziemy umieć.

A może zna ktoś jakieś wartościowe porady w kwestii efektywnej nauki?

23 listopada 2012

Pciowy męski, pciowy żeński

Udało mi się odwołać słowo "STYCZEŃ" z biofizyki i przenieść zaliczenie ćwiczeń na następny tydzień. Po 6 ćwiczeniach zmienia się nam asystent - ciekawe kto się nam trafi, oby nie Mr. Wonder.

Kolejne kolokwium z histologii. Tym razem oprócz teorii, którą da się spokojnie napisać, nadszedł czas na zaliczenie praktyczne. Każdy dostał po 5 nieoznaczonych preparatów i 15 minut na odkrycie co leży przed nim na stole. Maks - 10 pkt, do zaliczenia potrzebne 6 pkt - tyle też dostałem. Więcej nie trzeba, dziękuję :)

Nadchodzący tydzień zapowiada się znów masakrycznie. W poniedziałek układ płciowy męski i żeński. We wtorek wejściówka z biologii, poprawka poprzedniej i poprawka biomechaniki z biofizyki. Dr K. bardzo fajnie wymawia nasz przyszły temat: "pciowy". Jak zwykle, trudno było nam z M. wytrzymać, kiedy słyszymy "układ pciowy męski, moczopciowy, pciowy, moczopciowy". :D

Próbowałem się wczoraj uczyć. Rano wstałem o 14:30, odkurzyłem i ogarnąłem pokój. Później pojechałem do portierni oddać odkurzacz i w drodze powrotnej zaciąłem się w windzie. Głodny, bez grosza przy duszy i telefonu w kieszeni. Jedzenie zrobiłem sobie przed wyjściem, ale zjeść postanowiłem po powrocie :P Teraz wybieram bramkę podpisaną "schody".

20 listopada 2012

More Perełki

Podczas odpytywania z serca na ćwiczeniach z anatomii:
- Proszę podać miejsca osłuchiwania zastawek serca.
- Druga przestrzeń międzykręgowa... [i kolejne]
Powinno być "międzyżebrowa", więc asystent prosi o powtórzenie. Znowu "międzykręgowa". Myśląc, że znowu się przejęzyczyła, ale wierząc, że student rozumie o czym mówi asystent prosi o pokazanie tych miejsc na preparacie.
Pokazuje na kręgosłup.
***
Zasłyszane, pewnie stare i nieprawda: :))
[Asystent] - Jaki ma Pani nabłonek w pochwie?
[Studentka] - Jednowarstwowy płaski.
[A] - A któż to tak Panią przejechał?
[A] - Jaki to jest narząd miłości?
[S] - Prącie.
[A] - Za moich czasów było to serce.
***
Jakieś chłopaki siedzą na tronach na korytarzu i dostają pytania o kości nadgarstka. Coś tam wydukali i się namyślają.
[S1] - Teraz nas pani tak pyta, że zadaje łatwe pytania. A później będą na zaliczeniu takie że nikt nie będzie umiał.
[S2] - I będzie pytanie, no na przykład...
Opisz...
kosmos.

17 listopada 2012

Panda Dwa

Na zaliczeniu u prof. B. grupa z I wydziału dorobiła się połowy osób uwalonej po jednym pytaniu. To się dopiero nazywa sprawdzenie wiadomości. Później kilka osób z II wydziału (I ma anatomię na 14, II na 16) przyszło i od razu poprosiło o wpisanie 2 do karty prosektoryjnej. Nie dziwię im się, chociaż sam pewnie spróbowałbym zrobić cokolwiek, bo zawsze jest jakaś szansa, chociaż tutaj nikła - trzeba przyznać.

Dzisiaj przyjechała do mnie rodzinka i przywiozła kilka rzeczy (= kilka toreb), których mi brakowało albo które były mi potrzebne. No i gitarę, którą trzeba będzie sprzedać i której fascynacja minęła z rozpoczęciem nauki do matury i brak jej nadal w czasie studiów :)

15 listopada 2012

Thorax

Kolejny preparat za nami - klatka piersiowa. Preparat całkiem ciekawy - serce, płuca, aorta i kilka fajnych klinicznych aspektów. Przy odpytywaniu kilka rzeczy kompletnie zamotałem, bo zacząłem od tego, że opłucna to błona okrywająca serce, ale po chwili się zreflektowałem. :)

Żebra łamią się najczęściej z boku, a chrypka okazała się być nie tylko związana z przeziębieniem, ale też z porażeniem nerwu krtaniowego wstecznego spowodowanego uciskiem powiększonych węzłów chłonnych, w których lokalizują się przerzuty raka płuca. Serce stało się bardziej złożone niż schematyczny, podzielony na cztery równe kwadratowe "jamy", zaokrąglony trójkąt znany z liceum, a płuca zyskały segmenty i okazały się nie być takie trudne na jakie mogłyby się wydawać.

Miednica i krocze, nadchodzę!

Incomprehensible

M. jako starosta grupy dostaje po wejściówce z biologii e-mail z wynikami. Wczoraj wieczorem własnie taki do nas przybiegł. Jaka była nasza reakcja, kiedy dowiedzieliśmy się, że zaliczyliśmy, przyzwyczajeni do cotygodniowego poprawiania naszego ulubionego przedmiotu. Chyba przez jakąś godzinę nie mogliśmy w to uwierzyć, bo napisaliśmy takie bzdury i lanie wody, że pokonaliśmy przysłowie "Z pustego i Salomon nie naleje". Rozbiło nas to z rytmu nauki na zaliczenie klatki piersiowej z anatomii kolejnego dnia. Po prostu co pięć minut z bananem na mordzie M. krzyczał do mnie, a ja do niego "Zaliczyliśmy wejściówkę z biologii!!!". Niby mała rzecz, ale jednak wielka :)

Wejściówka była z parazytów.
1. Jaka grupa społeczna narażona jest na rzęsistka pochwowego?
2. Różnice między śpiączką afrykańską a amerykańską. ,
3. Czemu dzieci niekarmione piersią i osoby z obniżonym poziomem IgA są podatne na Lamblie?
Szkoda, że nie było pytania o lamblię jelitową, której objaw dalej brzmi dla nas niepoważnie. Bo jak się mamy nie śmiać, szczególnie tacy niepełnosprytni ludzie jak my, kiedy usłyszy się, że można dostać "gwałtowne, wodniste i sfermentowane stolce". Wyobraźnia płatała nam figle.

Pierwsze łatwe. Drugie coś pozmyślałem, narysowałem ładną tabelkę i wpisałem typowe objawy w każdym tj. biegunka, wymioty i bóle głowy (prawie wszędzie pasuje). Trzecie pytanie było dla nas z kosmosu. Łatwe, ale nie dla nas, bo nie uczyliśmy się z książki tylko z jakichś notatek z zakątków komputera i Internetu. Na ćwiczeniach M. siedzi koło mnie i początkowo widziałem, że nic nie miał w tym zadaniu, ale później zaczął coś pisać.

Nasz mentor Z. wyszedł na kilka sekund i zapytałem się M. o co chodzi - "Wymyślaj, ja napisałem same bzdury, aby było.". No i napisałem. Połączyłem jakoś fakty o których nie widziałem i wyszło mniej więcej coś takiego:
"Osoby z niedoborem IgA, mając niedobór IgA mają mało IgA a dzieci niekarmione mlekiem matki, mają niedobór IgA czyli mają mało IgA, które zawarte jest w mleku matki. Zatem osoby z niedoborem IgA i tym samym nie mające dużo IgA oraz dzieci niekarmione mlekiem matki, mające niedobór IgA, które mają mało IgA, są bardziej narażone na atak lambliozy ponieważ duża zawartość IgA w organizmie hamuje rozwój lambliozy."
I jest 3, czyli najwięcej w grupie. :) Wszyscy którzy zaliczyli (60%), dostali tróje, a ci co nie zaliczyli to nie zaliczyli.

12 listopada 2012

Night time

Kiedy nauki jest za dużo, mamy za mało czasu i nic nie umiemy, wybieramy się na wieczorny spacer po mieście. Dla otrzeźwienia myśli, odetchnięcia świeżym powietrzem i odpoczęcia od nauki. Ostatnio były dwa takie spacery - w sobotę i w niedzielę, oba w okolicach starówki i godziny 1 rano.

Za pierwszym razem zbadaliśmy fioletową aurę pokrywającą Collegium Maius. Okazało się, że ma tam miejsce jakaś Gala Finałowa. Później spacerkiem na Krakowskie Przedmieście i ludzi dużo jak mrówków. Jedną z atrakcji był jeden pijaczyna goniący taksówkę, który po drodze na drodze zgubił kurtkę. Pobiegł dalej przez główną aleję - pewnie po to, żeby skrócić drogę i zaskoczyć taksówkarza :)

W niedzielę odwiedziłem warte zobaczenia miejsce - placyk obok teatru na Starym Mieście, z którego widać pokaźną część Lublina. Dodając do tego dzień będący świętem otrzymujemy puste ulice, chodniki i ogólnie całą okolicę wyludnioną jak w "I Am Legend". Klimat wspaniały, tajemniczy i niezapomniany. Polecam.

9 listopada 2012

Generator podstawy czasu

Z biofizyki nowa pracownia - oscyloskop, pomiary mostkowe i promieniowanie jonizujące. Wejściówkę z oscyloskopu obaliłem na 4+. Co ciekawe, wszyscy nad nim płakali, a dla mnie był dosyć łatwy i nawet przyjemny (jakąś fascynację mam). Poprawka z ultradźwięków też była prosta - napisałem wszystko, wyników nie znam, ale sprawdziłem i większość powinienem mieć dobrze.
U cudaka M. dostał pytanie "Co w drukarce jest odpowiednikiem generatora podstawy czasu?". Hmm?

W następnym tygodniu zaliczenie z klatki piersiowej. W poniedziałek praktyczne, w środę zapewne teoretyczne (K. sama nie ogarniała jak to ostatecznie zrobi). Początkowo kolokwium z histologii, na dodatek z częścią praktyczną, miało być razem z anatomią, ale udało nam się przełożyć je na następny tydzień.

Dalej mamy kabaret z filmu instruktażowego do breakdance'a zespołu Eden. Ciekawe, kiedy to się zaczęło - starsze roczniki też go znają i lubiają. Dla tych co nie wiedzą - to film, gdzie widać jak na weselu wywija nasza dobrze znana asystentka (i nie tylko).

7 listopada 2012

Perełki

Rozmowa portiera z Tajwanem w windzie, po polsku:
[Portier] - Jak się Lublin podoba?
[Tajwan] - Tak.
[P]- Czy się podoba Lublin?
[T] - Dziękuję.
[P] - Ja się pytam, czy się Lublin podoba.
[T] - Nie rozumiem.
***
Cytat z Bochenka (z tomu V):
Ponadto mniejsze sploty autonomiczne otaczają niemal wszystkie tętnice. W splotach tych znajdują się, widoczne gołym okiem tylko pod mikroskopem, zwoje.
Hmmm, a może mam włożyć oko pod mikroskop i wtedy ujrzę?

***
Cytat z Jaroszyka (biofizyka):
Dla wielu typów filtrów szerokość pasma nie jest stała i wzrasta w przybliżeniu proporcjonalnie do częstotliwości środkowej. Z tego powodu wygodne jest posługiwanie się względną szerokością pasma, którą określa się jako iloraz szerokości pasma Δf i jego częstotliwości środkowej, fśr. Odwrotność względnej szerokości pasma jest miarą selektywności oznaczaną przez Q i jest nazywana dobrocią.
Ludziom wmawiają, że to z dobrych uczynków i innych ten tegesów się bierze. A wystarczy podzielić częstotliwość środkową przez szerokość pasma i już.

5 listopada 2012

Pęcherz, macica i odbytnica

Wykład z otrzewnej z prof. B.. Prowadzący zwrócił się do trzech z naszej grupki z rzędu (siedzieliśmy w pierwszym :D) prosząc o wyjście na środek sali i dodatkowo wziął od kogoś fartucha anatomicznego (oddaj fartucha ;]). Akurat wybrał M., Ł. i Kubę.
[Do K.] - Pan weźmie fartuch. Pan będzie odbytnicą.
[Cała sala zgon]
[Do M.] - Pana poproszę. Albo nie, pan jest za wysoki.
[Do Ł.] - Pan będzie macicą.
[Do M.] - A Pan zostanie pęcherzem moczowym.
Po czym wziął fartuch, nałożył go na całą trójkę pokazując jak leży otrzewna. Zapamiętaliśmy chyba wszyscy. :)

Na tym samym wykładzie, chcąc uzmysłowić obroty jelita prof. B. na przykładzie sznura wziął pierwszy lepszy kabel, który miał pod ręką i odpiął go pokazując studentom co miał na myśli. Po kilka minutach tłumaczenia odwraca się do tablicy chcąc pokazać coś wskaźnikiem, a tam niebieski ekran i "NO SIGNAL". Wyjęcie kabelka naprawiał dłuższą chwilę.

I od teraz mieszkam z pęcherzem moczowym, a w pokoju obok leżakuje macica.

2 listopada 2012

Old fejsys

Jutro rano pobudka i powrót do Lublina. Odwiedziłem rodzinę od strony zarówno ojcowskiej jak i matczynej. Powiedziałem co tam u mnie, świętowaliśmy przyjście na świat nowego członka rodziny, cieszyliśmy się z tych którzy są i pamiętaliśmy też o tych, których już nie ma. Nie zabrakło spotkania ze starymi znajomymi z rodzinnego miasta. Chłopaki z politechniki naopowiadali matematycznych kawałów, poopowiadaliśmy sobie co tam ciekawego słychać i powspominaliśmy dawne czasy, bo już w końcu jesteśmy tak bardzo starzy :)

[Gaba] - Jak mnoży Jezus? - Na krzyż.

[Pudzian] - Byłem pierwszy raz w Złotych Tarasach. I od razu musieli zwołać jakąś brygadę antyterrorystyczną razem z ewakuacją budynku czyli dość sporej liczby osób. Podobno ktoś zadzwonił, że bomba.

[Pudzian] - Dwa razy musiałem jechać metrem. Za każdym razem wtedy się psuło.

[Marcin] - Idziesz przez miasto i zaczepiają cię kibole. Wisła czy Legia? Jeden odpowiedział "Jestem za Spiderman'em". W rewanżu dostał "My za Superman'em" i bonus.

[I ja, jako opowieść z UM] Rozmowa asystenta ze studentką:
[A] - Czy wargi sromowe są unerwione ruchowo?
[S] - Hmmm. Tak.
[A} - To niech pani zaklaszcze.

Nie zabrakło też czasu na odpoczynek, bo chociaż plany miałem duże, to jednak rodzinny dom nie sprzyja nauce i prawie nic z tego nie wyszło. Sobotni dzień to ogarnięcie się na początek i urodziny koleżanki z roku, a reszta - nic innego jak odpoczynek przerywany nauką. A może i odwrotnie.

31 października 2012

Halloween

Czas na powrót w rodzinne strony. Posprzątaliśmy mieszkanko tak pięknie, że teraz wygląda jak nie nasze :)
Wraz z wyjazdem w torbę spakowałem trochę niepotrzebnych książek do zwrotu i dodatkowo anatomię z biofizyką. Zaraz po świętach znowu ruszamy z kopyta - czeka serce i ultradźwięki.

Fajnie jest zobaczyć znowu swój dom, w którym nie było mnie już od prawie miesiąca. Ostatnio domowałem się jeszcze w czasach przedstudiowych. I ciekawa rzecz, jak zapomina się niektórych rzeczy. Odzwyczaiłem się od automatycznego omijania szafek i skosów przez co każdy z takich elementów boleśnie przypomniał mi o swoim istnieniu :)

Nadchodzą święta, medialne Halloween, rodzinny obiad i wizyta na cmentarzu, a w piątek czy sobotę czas już na powrót do studenckiego życia.

27 października 2012

Teraz szyjemy skarpety

IFMSA zorganizowało darmowy kurs szycia chirurgicznego dnia dzisiejszego. Zabawa całkiem niezła. Nauczyli nas trzymać narzędzia, szyć na kilka różnych sposobów, zdejmować szwy i wiązać ręcznie, a oprócz praktyki wsparli to przydatną teorią. Zszywaliśmy świńskie nóżki, które miały fajne zginacze palców których ścięgnami ciągle się bawiliśmy.

Imadło typu Mathieu wydawało mi się wygodniejsze od Hegara, a rękawiczki nitrylowe (bezpudrowe) bardziej komfortowe od lateksowych i winylowych. Zobaczymy jak będzie w dalszej części praktycznej edukacji - mamy zamiar brać udział w kolejnych szkoleniach. Załączona fotka z tychże warsztatów, ale nie mam pojęcia kogo to dłonie (może M.?).

26 października 2012

A walutę swoją macie?

Zaliczyłem pięknie kolosa z histologii, a co do podwójnej poprawki z biofizyki to podwójnie ją uwaliłem. Jedna do poprawy po świętach, druga - w styczniu. Muszę chyba zmienić sposób nauki, bo widocznie siedzenie prawie dwóch dni nad biofizyką nie wystarcza. Weekendu rozpoczęcie udane :) Biologia też poprawiona, a Z. okazał się być zaskakująco miły, kiedy M. poszedł po wyniki. Ten facet ciągle nas zaskakuje.

Wieczorem impreza, odwiedziłem kilku znajomych z liceum, zaprosiliśmy też kilku Tajwańców. Nie było mnie już wtedy w mieszkaniu, ale podobno M. miał niezłe problemy z wyproszeniem ich na koniec imprezy. Ciągle chcieli wiedzieć coś nowego o Polsce - pytali się nawet o to, jak kantory zdobywają tyle różnych walut, dlaczego tyle u nas kantorów i w ogóle czy mamy jakąś swoją narodową walutę :P

24 października 2012

Syndrom magistra

Pomimo skrócenia toku nauczania o rok i dzięki asystentom, którzy w większości potrafią zrozumieć młodszych czy też po prostu nie są chamscy udaje nam się to przetrwać. Co ciekawe, nawet bardzo optymistycznie, w dobrym humorze i przy możliwości znalezienia wolnej chwili, szczególnie w piątek (dzień święty). W oczy rzuca się jednak biologia molekularna, która z początku wydawała się być łatwa, przyjemna i niewymagająca, a asystent pogodny i sympatyczny. Stała się zmorą większą od anatomii. Jak? Przez syndrom magistra.

Choroba ego, która dotyka część (nie wszystkich) asystentów ze stopniem magistra. Objawy: przemądrzałość, krytycyzm, uwalanie jak największej liczby studentów, wymaganie nie wiadomo czego itd. I tak też mam z biologią, z której jedną wejściówkę, nr 1, oblałem (podobnie jak większość grupy), a druga, dzisiejsza, też nie wróży dobrego. Teraz przedstawia się to tak, że w czwartek będzie poprawa, równo z kolokwium z histologii. Damy radę.

Tylko czasem nieźle można mieć dość (nie żeby ja :D), kiedy asystent wymaga tego czego sam nie wie i nie chce działać w interesie studenta czegoś go ucząc. Albo obchodzi za bardzo, tak bardzo, że musi umieć to wszystko lepiej niż trzeba. Doktorantów to nie dotyczy, zajęcia z nimi to czyste marzenie - wiedzą więcej, nie męczą studentów, a nauczą nas ogromu przydatnych wiadomości, często w ciepłej atmosferze i z dawką humoru. Oczywiście to wszystko nie dotyczy każdego, zdarzają się wyjątki zarówno jednych jak i drugich.

23 października 2012

See ya in January?

Pierwsze kolokwium z anatomii z kończyny górnej w pierwszym terminie nie zaliczyło 100 na 250 osób. W terminie poprawkowym podołało 20. Reszta ma czas w styczniu. U mnie i M. w grupie nie zdała jedna osoba - i ona rzeczywiście zasługiwała na 2, bo nie powiedziała nic.

Grupy anatomiczne dr. K. nie miały ani jednego szczęśliwca (czyli oblało 30 osób). Pytał o rzeczy poza wymaganiami, często kompletnie poza ludzkimi możliwościami nauczenia się przy takim natłoku zajęć. I cały weekend z głowy.

Z M. mamy z kolei podobnie z wejściówkami z biologii molekularnej z ciekawym asystentem, o którym napiszę następny post. Jedną już oblaliśmy (tak jak i 3/4 grupy), podobnie będzie pewnie z dzisiejszą, znając już tryb oceniania naszych prac. W czwartek poprawa, równo z kolokwium z histologii. Damy radę :)

Z innych wiadomości - mamy dłuugi weekend na koniec października. Zaczyna się rano w środę, obejmuje wolny piątek, a kończy w poniedziałek o 16 (wykład z anatomii).

20 października 2012

Primo feles pro sepium

Tak pięknie google translate tłumaczy "Pierwsze koty za płoty" :)

W środę razem z M. zaliczyliśmy trupa i było bardzo przyjemnie. Odpowiadanie na pytania "Co to?" i wymyślanie, który to może być mięsień skoro zwłoki i tak są trochę pokiereszowane. Asystentka K. na widok mojego zastanowienia - "Można grzebać."

W czwartek wejściówka. Przedmiot nazywa się "Histologia z embriologią i cytofizjologią", a zawarta embriologia to tylko jedne ćwiczenia, na które trzeba było znać jakąś połowę książki czyli tak z 200 stron. K. uczył się z Bartela, a tam, w połowie zaczyna się zabawa zatytułowana "Część szczegółowa". Tak jakby pierwsza część była za bardzo ogólna.

Piątek - dzień szczególny. Z samego rana oblałem wejściówkę z biofizyki, czego się zresztą spodziewałem. Wiadomo, że nauka ze skryptu o godzinie 2 rano przez kilka chwil + poranne pół godziny nie zagwarantują zbyt dużych sukcesów. W sumie to nie pamiętałem prawie nic z tego co przeczytałem.

Nad biofiz przełożyłem anatomię, i to jej uczyłem się w piątek. I radość, radość i radość, bo już za nami historyczna chwila - pierwsze kolokwium z anatomii! YYYeeeaaahhh! Mam 3+, a M. K. Ł. też pięknie zaliczyli. I wiedzieliśmy już, że wieczorem idziemy na otrzęsiny lekarskiego w Shine.

Klub okazał się być najlepszym z wszystkich, które do tej pory odwiedziliśmy, szczególnie sala dla VIPów do której mieliśmy dostęp i klimatyczne, stare kawałki tam grane.

Dzisiaj chłopaki pojechali do domów, ja zabrałem się za sprzątanie i ogarnąłem wszystko. Ciekawe jak wysprząta nam kuchnię i łazienkę sprzątaczka ustalona na środowy poranek, może nie zabierze nam tych kilku kg pierogów i kotletów z lodówki.

17 października 2012

Poeticalnie

B. tak się ostatnio uczył dużo, że aż napisał wierszyk. Ewentualnie zerżnął gdzieś z internetów, a ja nie mogłem znaleźć źródła (ew. ukochana lektura z gimbazjalnych czasów):
Anatomia! Udręko moja! ty jesteś ja mara
Ile cię trzeba zakuwać ten tylko się dowie,
Kto cię poznał. Dziś ogrom twój w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo płaczę przy tobie
Nauko wielka, co snu bronisz odnowy
I dnie całe odbierasz! Ty, co lud studencki
gnębisz całym swym obłędem
(Gdy po dniach wolności pod Twoją opiekę
Ofiarowany, liczyłem, że dzień ten odwlekę,
Niestety, jutro zbliżę się do sal twych progu
Błagać o 3 do ocen katalogu)
W ten czas wrócimy cudem na Morfeusza łono.
Tymczasem przenoś głowę moją udręczoną
Do tych nerwów długich, tętnic poplątanych,
Szeroko w błękitnym Bochnie opisanych;
Do tych stron zapisanych drukiem rozmaitem:
Gdzie litery maleją z każdym akapitem
Gdzie nocami głowa moja spała.
A wszystko to na kolosie wyśledzą
Niewiedzę moją znajdą i na świat wywiedzą.
Wcale nie jest tak tragicznie - o ile nie czeka się do ostatniej chwili z nauką :)
Wejściówka z chemii - poziom liceum, z biologii - im łatwiejsze i bardziej oczywiste pytanie, tym trudniej było na nie odpowiedzieć. Z biol. równie dobrze może uwalić wejście połowa grupy, jak i nikt :)

Musimy się częściej uczyć w windzie, jest tam naprawdę o wiele lepsze światło niż w pokoju.

15 października 2012

Anatomiczna Kasia

Cześć,
Jestem anatomiczna Kasia!
Mój nos zaczyna się na czole. 
Miałam warkocz, ale się rozplątał.

14 października 2012

Roflcopter all the time

Weekend minął pod szyldem maniakalnej nauki, która nie zawsze wychodziła. Szczególnie wieczorami tracimy zmysły i zachowujemy się już coraz bardziej normalnie (to znaczy - wchodzi nam to w nawyk i przyzwyczajamy się do tego).

Piątkowa impreza z 20 osobami w TBV przeniosła się do DS4, gdzie miała miejsce orgia, jakiej pan Józio nie widział - specjalnie zrobił kilka zdjęć telefonem do późniejszego pokazania kierowniczce. Po zakończonej wizycie w akademiku przyszedł czas na wizytę w BP, gdzie został zakupiony chleb.

Sobota czyli nauka, ale bez zaburzających harmonię ćwiczeń i wykładów. Wieczorem zagraliśmy w orkiestrze z butelek po piwie, sztućców, tacek i butelek.

Niedziela, dzisiaj, siadłem znów do żył i tętnic, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Za to jestem z siebie dumny wielce, gdyż zrobiłem arkusz w Excel'u, który oblicza odchylenie standardowe potrzebne na biofizykę. Dalej nie wiem po co jest kolumna "wnioski" w zeszycie ćwiczeń, ale to nic. Pranie fartuchów zrobione i okazało się, że "budżetowy" znaczy "pomięty i trudny do wyprasowania".

W tym tygodniu trzy wejściówki - biologia molekularna, chemia ogólna i biofizyka, a jako bonus - kolos z anatomii z kończyny górnej.
Jaka żyła unerwia tętnicę pachową?

12 października 2012

Friday friday friday!

Nie ma "nie chcę", nie ma "nie idę". To piątek. Dzień odświętny, trzeba się przebrać z dresów w coś bardziej ogarniętego. Trzeba wyjść. Nie ma wyboru, bo dzisiaj jest piątek, dzień błogosławiony. Świętuję zaliczenie wejściówki z biofizyki, której falę oblało dość sporo osób, w tym K. i M. Im bliżej weekendu, tym coraz bardziej ludziom odwala. Wczoraj nawet dostaliśmy reprymendę z samego biura, na temat naszego aktu twórczego. Po prostu jest już tak, że kiedy jednego wieczoru trzeba nauczyć się i biofizyki, i anatomii, to wszystkie te przedmioty i teorie działają negatywnie na nasz układ nerwowy - tak też Ł. z M. raz jeździli pół nocy windą z góry na dół, a innego razu powstał na szybie wielki wzwód (za który właśnie dostaliśmy opierdziel, bo kiedy świeciliśmy na niego lampką, na sąsiedni budynek padał cień jak z batmana i który, swoją drogą, stał się dość znany w okolicy w ciągu zaledwie kilku dni okresu ekspozycji). Miłego wieczoru :)

That's just crazy party time.

11 października 2012

Crazy Biofizyka

Histologia - wykład znów z panem doktorem, zamiast z profesorką - lajcik, pouczyłem się embriologii do wejściówki, którą miałem mieć zaraz po wykładzie. Kartkówka okazała się nie być wielce straszna i dostałem tyle ile trzeba (czyli powyżej 60%). Tak długie ćwiczenia naprawdę potrafią zaburzyć działanie neuronów, przez co pod koniec większość zachowywała się jak po kilku dobrych, mocnych piwach.

Dziś pod kołdrą baraszkuję z biofizyką - temat ćwiczenia interesujący i życiowy - układ krwionośny, a w tym lepkość krwi, przepływ krwi w naczyniach i pomiary ciśnienia tętniczego. Jak już skończę biofizykę, zabieram się za anatomię - za gałęzie nerwów rdzeniowych i splotu ramiennego. A jak nie, to jutro przed ćwiczeniami jest jeszcze sporo czasu i spokojnie to ogarnę.
[M. o biofizyce] - To jest chore. To jest chore. Chore to jest. Chore. Chore. No chore to jest!
[Teraz wbija Ł. i odpala tonem zbitego psa] - Ja już nie moooogęęę...  
A ja się cieszę, bo póki co mam chyba najbardziej ludzki temat ćwiczenia z naszej kompanii.
[M. o nauce na biofizykę] - To nie ma sensu czy się uczysz czy nie. I tak wszystko zależy od tego, czy asystent zechce cię zaliczyć.

10 października 2012

Don't sleep

Rano biegiem na pierwszy wykład z biologii molekularnej, który trwał krócej niż nasza droga do niego, i który nic nie wniósł do studenckiego żywota. Gadanie nagrałem, a zamiast słuchać, dałem K. zadanie zapisywania wydarzeń na kartce tematycznie i z określoną minutą nagrania. Wyszło na to, że na posiedzeniu nie było nic ciekawego poza kilkukrotnym wierceniem podłogi i synchronicznym kaszlem moim i Krasnego.

Później prosektorium, na którym nie byliśmy pytani. Asystentka, o dziwo, zaczęła tłumaczyć aktualny temat (budowa nerwu rdzeniowego + splot ramienny). Pokazała nam muzeum, czyli preparaty porozstawiane na korytarzu. Niezbyt nam to pomogło w nauce, a raczej dało ogólny zarys tego, jak będzie wyglądała część praktyczna egzaminu z anatomii. Wychodząc z ćwiczeń spotkałem N., dawną przyjaciółkę z czasów liceum, wymieniliśmy kilka słów, ale musiałem lecieć na wykład z chemii.

Chemia. Nuda. Sen. Najgorszy wykład na jakim miałem okazję egzystować ciałem. Początkowo słuchałem, pomijając to, że szanowna pani doktor nie raczyła się przedstawić. Może i to zrobiła, ale pewnie zanim ktokolwiek wszedł na salę - jak wchodziliśmy, to przegadała już kilka zdań w kompletnym chaosie podczas zajmowania miejsc. Mikrofonu brak, ale praca na slajdach była "wymagana przez UE" - zapewne dlatego, że nic innego na wykładzie nie było poza czytaniem tekstu z komputera i projektora zarazem. Po kilku chwilach zacząłem grać z M. w wisielca, później trenowałem podpisy, aż napisałem na kartce wielkie "DON'T SLEEP". Zgodnie z zasadami NLP, zasnąłem po minutce czy dwóch. Bez zmartwień, bo prowadząca nie zauważyłaby pewnie różnicy, gdyby cała sala nagle zasnęła albo opustoszała. Był też element przerażający - ludzie piszący wszystko z każdego slajdu, nawet jeśli 95% znają i pamiętają z matury.
dON'T

W TBV był dzisiaj dzień kryminału - zbierali odciski palców do otwierania drzwi. Koniec z wchodzeniem nieproszonych i proszonych gości, teraz trzeba będzie ruszyć tyłek i wyjść po każdego.

K. z Ł. poszli do Reala zakupić papier toaletowy i inne niezbędne rzeczy, które mieliśmy na wyczerpaniu. Po jakimś czasie słyszymy z M. jakieś hałasy na korytarzu pt.: "Aaa, wolnieeej, hamuuuj!!!" i zaraz wjeżdżają Ł. i K. na wózku ze sklepu (bardziej pasowałby inwalidzki :P).

Dzisiejsza kochanka - histologia - rozmnażanie i plemniki ze spermom.

9 października 2012

I'ę studętę oficjalnę

Pierwszy raz na biologii molekularnej nastał, której wszyscy się bali - na drzwiach do katedry wisiała informacja "co trzeba umieć na wejściówkę", która nie zapowiadała niczego dobrego. Okazało się, że wejściówki nie było, a asystent wydaje się być spoko. Uciszał nas trochę i śmiech N. (koleżanka z grupy o śmiechu głębokim dłuższym), co było trochę dziwne, bo zajęcia wyglądały podobnie do histologii, a tam można było normalnie spokojnie ze sobą pogawędzić.

Odebraliśmy z M. swoje legitki. Prawie takie jak karta debetowa, z chipem stykowym jak i zawartym wew. chipem bezstykowym. Nic, tylko wsiadać do MPK z biletem za 50%, co chcieliśmy zrobić, ale zorientowaliśmy się, że nie mamy pieniędzy. Zarejestrowaliśmy nasze legitymacje w TBV, żeby nie płacić więcej niż trzeba.

Kolejne ćwiczenia z chemii, jak zawsze od razu w fartuchu i butach od razu z mieszkania. Czekała nas wejściówka, którą dało się ogarnąć - połowa pytań była z wiedzy maturalnej, kilka dziwnych - mam 3. Całe zajęcia latałem z G. (koleżanka z pary na zajęciach) odważając, czyszcząc, przelewając i skraplając kilka substancji po to, aby za chwilę powtórzyć wszystko ponownie, bo różowy wyszedł za bardzo różowy. Za drugim razem kolor też wyszedł trochę za mocny, ale się wycwaniliśmy i po prostu zanotowaliśmy nieco mniejszą ilość dodanego NaOH niż w rzeczywistości. Po zajęciach dowiedzieliśmy się, że kolega z grupy mieszka od niedzieli w naszym akademiku, tyle że w drugim budynku, ale za to w pokoju o tym samym numerze co my.

Martwiliśmy się o jedzenie na kolacje, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności przyjechali rodzice Ł. i przywieźli jeeedzeeenieeeee. Ustaliliśmy z nimi, że sprzątaczka, która będzie dbać o naszą kuchnię i łazienkę raz na miesiąc może przyjść w nocy. Nawet jeśli wtedy bierze podwójnie, to i tak tanio, bo usługa jest za darmo :)

Wieczór z budową układu nerwowego. K. z Ł. chcą siedzieć do 3 rano nad książkami - ja idę spać teraz, czyli chwilę po północy i wstanę sobie wcześniej, pouczę się rano na świeży, niezmęczony umysł.

8 października 2012

Uczę się uczyć anatomii z pierwszymi zwłokami

Część mięśni z grupy przedniej
i bocznej mięśni przedramienia
Przez cały weekend uczyliśmy się anatomii na kilka nowych sposobów. Tradycyjne stało się już robienie tego w kilku etapach. Tym razem najpierw spisywanie mięśni ze Skawiny w grupach i warstwach mięśniowych, później porównywanie tego z Bochenkiem, tłumaczenie na angielski i wtedy dopiero już lokalizowanie tychże mięśni w atlasach i na sobie.

Tym razem poszliśmy dalej i zrobiłem z M. mapy myśli na komputerze, które widać trochę na zdjęciu. Zmieniliśmy też miejsce nauki - po pierwszych kilku ogarnięciach całego tematu w Bochenku, Grayu, Skawinie, Wójtowiczu i atlasach siedliśmy razem w kuchni do wzajemnej dyskusji. Jadłem sobie spaghetti i rozmawialiśmy o wymaganiach, które warto znać - na początku o nich nie wiedzieliśmy i uczyliśmy się wszystkiego. Teraz wiemy, że przynajmniej część można sobie odpuścić i wiemy na co należy zwrócić uwagę. Wzajemne odpytywanie i wymiana spostrzeżeń bardzo nas wkręciła i spędziliśmy na tym dość dużo czasu. Przyszedł też czas na część praktyczną i rozpoczęliśmy malunki na rączkach, jak kiedyś za młodu :) Bardzo fajna sprawa - łatwiej jest zapamiętać i można przypomnieć sobie w każdej chwili, wystarczy spojrzeć na przedramię od strony przedniej i już. A powtarzanie, to jedna z najważniejszych rzeczy, więc poświęcam mu dużą część czasu przeznaczonego na naukę (czyli większości czasu ogólnego :P). Dla pragnących pomocy w uczeniu się uczenia - polecam blog anatomiczny.
K. Ł. M.

Dosyć często, gdy robię przerwę razem z resztą chłopa, zaczyna nam kompletnie odwalać i nastają momenty psychicznego wyżycia się, wygłupów i relaksu w dobrym humorze. Wczoraj dmuchaliśmy rękawiczki i pozwoliliśmy się im puszczać na wietrze za oknem :)

Dzisiaj na anatomii po raz pierwszy widziałem trupa. Wyglądał ciekawie, był dosyć rozpreparowany - skóry nie było, mięśnie w dużej mierze porozcinane. Zapach formaliny przypomniał mi drożdże, podrażniał trochę gardło, ale ogólnie nawet mi się podobał. Mięśnie człowieka wyglądają i w dotyku są bardzo podobne do mięsa ze swojskiej kury, które już się trochę zsechło. Andrzej okazał się być facetem, a ciekawym było to, że A. miała zwłoki kobiety z pomalowanymi paznokciami na fioletowo. Z kartkówki z mięśni dostałem 3, czyli ogólnopodobnie (jedyny S.D. w grupie miał 4 i cieszył się tak, że aż reszcie robiło się niedobrze xD).

7 października 2012

哥是自己人!傻傻的〜沒外漏!

Nasi nowi znajomi wrzucili na fejsa filmik z naczym udziałem, gdzie ja i Krasny wypowiadamy się:
- Chrząszcz brzmi w trzcinie, a Szczebrzeszyn z tego słynie, że chrząszcz brzmi w trzcinie.
- W czasie suszy szosa sucha, szosa sucha w czasie suszy.
- Królik z powyłamywanymi oczami, stół w powyłamywanymi nogami.
- Archemiriwiriłokotoczerepepęczawiczakowski,
A oto opis filmu i komentarze przetłumaczone przez fejsbukowego translatora:
Buenos días! Just had a pretty good time with my neighbors and some of my friends last night, I get up so early cause I drank too much beer lol. They taught us some cool and useful words in their language such as siema, kurwa and chuj. That would be quite interesting to say these words to some people here.
I komentarze:
Hsiang: 這麼長你學得起來我頭給你!!! 可是好好哦!!!都可以出去玩 嗚嗚嗚
Tak długo nie dostaniesz głowę do Ciebie!!! Ale cóż! Można wyjść do gry dźwięk Vuvuzela

Oswalt: 你教我扭屁股 我再教你
Możesz mnie nauczyć o o którą cię nauczę

Revati: 哥~麥寇真的很會扭!!!!!影片不知道在誰那!
~ Maikouzhen a twist! Filmy nie wiem kto!

Hsiang = = Revati 我們的約定呢 !!!!!! 你們這群騙子 嗚嗚嗚
== Revati Shih, zgodziliśmy się, że!!! Ta grupa oszukuje ciebie skomlenie dźwięk

Revati: 哥是自己人!傻傻的〜沒外漏!
Bracia! Głupie nie przecieka! (A po przetłumaczeniu w Google Translate jeszcze lepiej: "Kostaryka jest jednym z nas! Głupie nie przeciekać!")

Yao: 影片在我這
Filmy na moim

Yao: 我們又沒放出來你怎可以罵我們騙子!!!
My również nie wydała, jak można nazwać nas oszuści!!!

Rorita: 請放到社團!!!!
Wspólnoty!!!

Taipei 101

Wieczór spędziłem standardowo z moją kochanką, ale z małym wyjątkiem. Tajwańcy z pokoju obok zaprosili nas na kolację - my z kolei mieliśmy załatwić piwo. Zrobiliśmy przerwę w nauce i poszliśmy zjeść całkiem dobre udka i inne mięsa (bez psa), chociaż w sumie to się wcale nie najedliśmy :P Okazali się być bardzo ciekawi i przyjaźnie nastawieni. Perłę pili całkiem nieźle, humor też im dopisywał :) Jedna dziewczyna studiuje medycynę i zaczęła właśnie II rok, a reszta chłopaków - "industry". Nauczyliśmy ich kilku najważniejszych polskich słów - każdy wie chyba jakich :) Przy okazji dowiedzieliśmy się, że wcale nie mają taksówek za darmo jak myśleliśmy, ale są dla nich tak tanie w porównaniu do azjatyckich, że jeżdżą nimi wszędzie, pewnie nawet i pod Pharmaceuticum po drugiej stronie drogi :P
Pozdrowienia dla zoo_ :)

6 października 2012

Pierwsza sobota

Dzisiaj kiermasz, wczoraj impreza na koniec pierwszego tygodnia, wyszła dość spontanicznie. Krasny kupił jakieś notatki z biochemii, a później "Nie wiem na co mi to. Ale kupiłem, bo było za 15zł." Siadam dalej do anatomii, może urozmaicę sobie histologią, chemią czy biologią, bo mamy z nich wejściówki.

Dzisiejsza sobota to pierwsza sobota, ale tylko trochę czuję, że to sobota, bo normalnie w sobotę człowiek czuje, że to jest sobota, a ja jednak nie czuję, że to sobota, bo w dni powszednie, czyli nie w sobotę, i tak czasem zdarza mi się mieć tylko kilka chwil spędzonych na uczelni, czyli te dni nie będące sobotą są prawie tak wolne jak sobota.

Praktycznie nie jem jajek jako takich osobnych, nie będących częścią "czegoś większego". Dzisiaj już wiem, jak zrobić jajko na miękko. Przepis: wrzucić do gotującej się wody i potrzymać je tam kilka (5) minut, posolić wedle uznania, zjeść, oddać komuś naczynia do umycia.

5 października 2012

No bo nie jest źle

No nie jest :D Jest gites :) Pierwsze pytanko z anatomii i uwaliłem połowę - akurat to czego się nie douczyłem czyli np. staw promienno-nadgarstkowy i ostatecznie wyszło, że mam +/-. M. dostał plusa skubaniec, Ł. dwóję z plusem - w jego grupie każdy ma po dwójeczce i ewentualnie plusie, jeśli powiedział coś pięknego.

Poranne ćwiczenia z biofizyki spoko - fajna asystentka i ogarnąłem wszystko co powiedziała (fakt, że część po dłuższym namyśle). Grupę mam wspaniałą - zarówno dziekanatową, jak i anatomiczną czy histologiczną. Asystentka z anatomii jest bardzo przyjemna i bardzo przyjemnie się spóźnia, kiedy jakiś spieszący się pizza deliverman przywalił w jej zaparkowany samochód.

Świętujemy dziś pierwszy wolny weekend i zamówiliśmy sobie pizze :D

4 października 2012

Nie jest jeszcze tak źle

Rankiem odebrałem Skawinę i pomogłem P. kupić chleb i zrobić jajecznicę. Przypominałem jej też co pięć minut, co chce mi powiedzieć - iż bez kawy zapomina o czym mówi. Przyszła do nas i razem znów zebraliśmy się w grono anatomiczne obrabiające kości.

O 13 wykład z histologii, na który przyszło osób dwa razy więcej niż miejsc. Na wykładzie wiedza prosto z matury, więc razem z M. graliśmy w wisielca. Ćwiczenia trwające prawie pięć godzin nie były takie straszne. Część osób, owszem, narzekała, jak zawsze, ale dla mnie były całkiem przyjemne i o dziwo wcale nie za długie. Tak polubiłem rysowanie i gadanie o pierdołach w ciągłym funie, że mógłbym tak siedzieć jeszcze z godzinę czy dwie. W 20-minutowej przerwie w połowie zajęć wielka grupa ludu ze składu ćwiczeniowego poleciała do McD na hamburgery po 2zł. Nie przebieraliśmy się, więc ciekawie to musiało wyglądać - tabun białych fartuchów w białych chodakach szturmujący najbliższy McDonald's.

Anatomia na dziś - stawy i mięśnie. Krasny z Łukaszem nas wyprzedzili, więc teraz zamierzam nadgonić zaległości i ogarnąć się z tym wszystkim. Jutro biofizyka i ćwiczenia z anatomii.

Tak się wciągnąłem w pisanie posta, że trochę za bardzo podgrzałem wodę z kluskami na spaghejttii.

3 października 2012

Początek zabawy

Ostatnie kilka dni minęły pod znakiem "Party There" - z pominięciem dzisiejszego wieczoru. Tym razem uczę się z M., K. i Ł. anatomii prawie cały dzień. Skończyłem już kości kończyny górnej razem z kilkukrotnym powtórzeniem, zaraz zabieram się za stawy. Immatrykulacja nuda jak nic, IFMSA dało studentom podarunkowe pakunki, z bonami do sklepu medycznego na 20zł (tylko najpierw wydajcie 200zł) i gazetkę, w której wszystko na temat uczelni jest ładnie i fajnie napisane, ale szkoda, że już to wszystko jest wiadome (chociaż co niektórym się przyda, szczególnie tym, którzy nie potrafią korzystać ze swoich fejsów).

Zainstalowaliśmy w końcu router. Maciek siedział nad nim pół dnia, ja też, i nic nie mogliśmy wymyślić. Pod wieczór ponarzekaliśmy na urządzenie, jakie to ono jest złe i pogroziliśmy mu, a tu, o dziwo - router zaczął działać i już nie muszę podpinać nieszczęsnego od internetu kabla. Z okazji rozdania indeksów zamówiliśmy obiad z Pyzatej Chaty - pierś + ziemniaki i inne bonusy to dobra alternatywa dla pierogów ze schabowym.

Anatomia siada nam na mózgi i zobaczył to już chyba każdy kto przybył do segmentu w tym pięknym okresie nauki. Najlepsze non stop śpiewane różne piosenki, pozmieniane i zbezczeszczone + Koń Rafał i inne dziesięciogodzinne youtubowe nutki nie odstępowały choć o krok. Elvis Presley - Love Me Tender

27 września 2012

Welcome w TBV

Czwartek. Przyjechałem z samego rana i udałem się do biura TBV po klucze. Kolejka jak w Realu w sobotę. Co ciekawe, poza mną i tatą S. w kolejce nie było nikogo z Polski. Wziąłem klucze i niemalże równo z Krasnym zakwaterowaliśmy się w akademiku. Pierwsze wrażenie bardzo dobre, miejsca dużo i wszystko OK. Otwieram łóżko i znajduję peta, Kraśnik - biedronkę. W domu nie chciało mi się zbytnio sprawdzać co ciekawego mamuśka S. dopakowała do rzeczy zabranych według listy, więc trzeba było odwieźć prawie dwie całe torby do rodzinnego domu.

Kilka godzin później przyjechał Łukasz i przywiózł narzędzia. Lodówka otwierała nam się w niewłaściwą stronę, więc w zgranym zespole z pomocą wkrętarki z latarką udało się. Byliśmy z siebie dumni :D Kuchenka, która powinna być płytą indukcyjną okazała się egzystować jako gorsza, elektryczne płyta grzewcza. Podczas uzupełniania dokumentu o stanie wszystkich elementów segmentu w dniu wprowadzenia się w rubryce "Płyta indukcyjna" napisaliśmy <BRAK>. Później wybraliśmy się zwiedzić okolice i kupić piwo oraz kilka innych niezbędnych rzeczy jak np. obuwie medyczne.

TBV to ciekawe miejsce zamieszkania - większość sąsiadów to obcokrajowcy. Dużo Azjatów (tych tajwakoreachińskich) i też całkiem sporo Ukraińców. Wieczorem zrobiliśmy inauguracyjną parapetówę. Mieliśmy być tylko we trójkę (M. miał przyjechać w piątek rano) i wypić kilka piw, a wyszło jak to zawsze bywa - inaczej. Było trochę znajomych z kierunku, ale jak wparowała Ukraińska brygada pacanów (pacan po ukr. = friend) to nastąpiła przesada. Rozmawialiśmy łamanym polsko-ukraińsko-angielskim, bo większość z nich prawie w ogóle nie ogarniała ani polskiego, ani angielskiego. Przynieśli też swoje picie (pili nawet z garnków, kiedy zabrakło kubków, nie wspominając już o kieliszkach, których w ogóle nie mamy), które nie dość, że część osób pozamiatało, to jeszcze sprowadziło na nas małe kłopoty. Cieszę się, że wciąż tu mieszkam :)

W końcu mamy Internet. Wpis piszę w poniedziałek, ale publikuję z datą przeszłą, aby zachować chronologię :)

25 września 2012

Cieszmy się i radujmy się

Albowiem plan już jest! Standardowo przepisałem go od razu do Excela i policzyłem kilka ciekawych rzeczy. Zaiste (zaiste, zaiste, zaiste :D) ciekawie zapowiadają się te studia. Policzyłem czas trwania poszczególnych zajęć oraz ogólnie w ciągu dnia dla każdej grupy - jest nieźle. Histologia trwająca niecałe pięć godzin i w szczególnym wypadku ponad osiem godzin zajęć jednego dnia pięknie pokazują jaki będzie zapierdziel na medycynie. Oczywiście dochodzi do tego nauka w domu i znowu mamy ogólnouczelniany lament gotowy :)

Wciąż jestem jednak dobrej myśli i mam nadzieję, że czas na kilka imprez, spotkań z przyjaciółmi, ćwiczenia i zainteresowania się znajdzie, jak zapewniają starsi koledzy i koleżanki. Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem jestem już prawie całkowicie spakowany, nie licząc rzeczy codziennego użytku. No, i nie licząc tych ubrań czekających na podłodze na spakowanie.

Niebieskie ćwiczenia, czerwone wykłady, zielony czas trwania zajęć. I pomarańczowe, uwaga, dni tygodnia.

22 września 2012

Prawie jak Sopot

Praktycznie zaraz po powrocie z gór czekała mnie wyprawa do Majdanu Sopockiego (gdzie jest molo o nazwie "Sopot") na domki. Wiadomo, standardowe picie i wycie, ale za to z jednymi z moich najlepszych i najstarszych kumpli. Większość widzę ostatni raz przed świętami, niektórych przed wizytacją w ich mieścinie w Lublinie, a części może już nigdy nie zobaczę? Nie ma co się martwić, lepiej wykorzystać ten czas, póki się go ma.

Pierwszego dnia wystarczyło, że przyjechałem trochę później niż reszta, a wszyscy prawie leżeli już na podłodze. Urocze :) Drugiego dnia poszliśmy pochlapać się w wodzie (co niektórzy), połazić po drzewach (co niektórzy), poopalać fejsy (wszyscy) i pozbierać drewno (co niektórzy). Jak tak Paweł (organizer) ciągnął za sobą dwie wielkie gałęzie, a reszta nic nie niosła albo niosła jedną gałązkę jak Sid z Epoki Lodowcowej. Żaróweczka nad głową i już był pomysł. Każdy (oprócz Pawła) dostał pięknego SMSa o treści:
„Wyślij SMS o treści POMAGAM na nr [telefon P.], aby pomóc Pawłowi w noszeniu drewna.”
Po kilku minutach miał ponad trzydzieści wiadomości w skrzynce odbiorczej :)

21 września 2012

Tatry Lek PseudoTrip

Before the beginning - 10.09.12 - dzień zerowy wyprawy pod kryptonimem "Zakopane Party Hard Lek" rozpoczęty. Wziąłem chyba wszystko, co wydawało mi się potrzebne, a jednocześnie nie pakowałem zbędnych gratów. W szynobusie pogawędziłem z konduktorem, który opowiedział mi o regułach promocji "Połączenie w dobrej cenie" (obowiązuje tylko od miasta X do Y, stacje po drodze się nie liczą) i o tym, jak konduktorzy okradają własną firmę (sprzedając bilety za niższą cenę niż ustalona). Zasłyszałem też ciekawą rozmowę sąsiadów w pociągu:
- X przemyca z Ukrainy sterydy i inne prochy.
- Wyślemy mu pomarańcze, żeby gniły razem z nim, jak pójdzie siedzieć.
Pod wieczór zawitałem w Lublinie i jak zwykle piechotką do celu. Do K. doszedłem po niecałej godzinie marszu z plecakiem przez pół miasta - taka rozgrzewka przed polskimi Himalajami. Zamiast spać przegadaliśmy całą noc na najróżniejsze tematy. Kornat opowiadał o wyjeździe do Bułgarii i ubolewaliśmy, że mnie tam nie było (kasa). Popijając Modżajto zeszło na temat bezpieczeństwa Lublina - od kilku lat nie trzeba się już bać chodząc po mieście, nawet w nocy. Monitoring i oświetlenie ulic są zapewnione i w porównaniu do poprzedniej dekady jest o wiele spokojniej.

Letz go – Day I

Dwie godziny drzemki i chwila na ogarnięcie. Jakimś cudem nie spakowałem ręcznika - Kornat mię uratował pożyczając swój z domu. Ruszamy na busa z samego rańca jednocześnie dyskutując o sezonowych pożarach i odrastaniu wielkich traw przy Szeligowskiego. Witamy Wojtasa, który jakimś cudem przybył o czasie i Agnes - nową koleżankę. Wszyscy rozradowani i podekscytowani porównywaliśmy wielkość swoich plecaków (plecaków!). Zdziwienie, bo Aga zmieściła wszystko co można w małym plecaku (i o dziwo, chyba nic jej nie zabrakło) - reszta miała wielkie torby na plecy. Czas zacząć ponad 7-godzinną trasę Lublin - Zakopane. W podróży jak zawsze - śmichy, chichy i inne brechty z polewkami. Do kompanii dołączyli po drodze Glina, Krasny i Paulina.

Po dłuższej jeździe - pierwszy i ostatni półgodzinny postój w Tarnowie. Szybko na stację coby nastąpiło zwolnienie blokady i poczucie pustej komory magazynującej. We dwójkę z Kraśnikiem weszliśmy do tego samego kibelka w tym momencie. Spóźniłem się z zajęciem tronu, więc postanowiłem obdarzyć Krasnego domieszką komfortu i wyszedłem, a raczej spróbowałem wyjść z łazienki. Coś blokowało drzwi. Pchnąłem mocniej i opór ustąpił, a ja zobaczyłem leżącego na podłodze faceta, który na kucaka próbował zawiązać buta pod drzwiami do łazienki. Raczej mu się nie udało. Po najważniejszej czynności poszliśmy marszem do najbliższego sklepu i znany każdemu dialog także nas przywitał:
Ja: - Co bierzemy? Krupnik?
Krasny: - Krupnik, ale ceny nie widzę, za ile jest zeropół?
Ja: - X zł.
Ja: - Poproszę Krupnik.
Old baba - [Spoglądając wilkiem] - A dowodzik jest?
My: - [Z minami zbitych psów] - Nie ma, zostawiliśmy w autokarze.
Lecimy do Wojtasa, żeby dał dowód. Jest przy autokarze, a nam się już nie chce lecieć znowu, więc go prosimy, żeby nam kupił. Kupił i wraca ucieszony. Patrzymy, a tam 07. Zero siedem zgłoś się. To był zły pomysł, żeby pić cokolwiek w drodze – ja szybko zrezygnowałem, ale Krasny, jak to Krasny, nie dał za wygraną i wybombonił sam prawie pół butli z kieliszka zrobionego z denka od butelki. Później było widać skutki picia, bo Kraśnikowy pęcherz charakterystycznie reaguje na jakąkolwiek ilość alkoholu wprowadzoną do organizmu. Jechał teraz w dwóch pozycjach, na zmianę. Wyobraźcie sobie żabę przyklejoną do szyby (pozycja nr 1) oraz dorosłe dziecię w pozycji embrionalnej z przyszytą twarzą do tapicerki (pozycja nr 2). I teraz wyobrażamy sobie jak taka oto postać próbuje napełnić butelkę z szerokim gwintem swoimi płynami ustrojowymi. Wyobrażone? Jecie coś teraz? To życzę smacznego :D Lejący Krasny i widok napełnionej butelki był i będzie jednym z głównych elementów naszej pseudowycieczki, który na stałe zagości w naszej pamięci.

Przy okazji mojej zabawy z przelewaniem wody z butelki do butelki mającej na celu pomóc koledze w cierpieniu nastąpił niekontrolowany zwrot akcji. K. ścisnął za jedną z butelek, a jej zawartość przelała się na odzież dziewczyny siedzącej przed Krasnym, a obok mnie. Połowa odzieży zalana, a ja nie wiedziałem co powiedzieć, więc:
Ja: - [Z miną nr 37] - Może chusteczkę? Proszę, mam chusteczki.
D: - [Bezradna] - Nie, nie trzeba. Dziękuję. [Mina zbitego psa]
W drodze nad Morskie Oko
Popołudniu wylądowaliśmy w Zakopanem (a nie „w Zakopanym”, jak się dowiedziałem). Szybko busem bliżej Morskiego Oka i dalej już z buta. Przed zmrokiem dotarliśmy do schroniska i tam się też zagnieździliśmy. Przyjemne ciepełko ucieszyło nasze fejsy, a część z nas nie mogła się powstrzymać przed zjedzeniem czegoś pełno mięsnego, więc wzięliśmy po schabowym. Patrząc z perspektywy bieżącego czasu i doświadczenia, zrobiliśmy to trochę niepotrzebnie, ale kto potrafi oprzeć się schabowemu? 

Ciepły obiadek skwitowaliśmy góralską herbatą. Trochę nam nie wyszła, choć „trochę” to za mało powiedziane. 1/3 – Krupnik, 2/3 – bezimienna zielona herbata. Zwrot zawartości gwarantowany. Może byłoby lepiej, gdybyśmy użyli mocnego Liptona, ale jak już ją zrobiliśmy, to żal było nie wypić. Nic nie może się zmarnować. Tak nam smakowała, że byliśmy bliscy zmarnowania schabowego.

Z drugiej strony, herbatka tak postawiła na nogi i rozgrzała, że aż musieliśmy wyjść i się ochłodzić. Wyszedłem pierwszy i posiedziałem kilka minut patrząc w piękne spadające gwiazdy, ale za chwilę przybyła reszta brygady z M. wydającym odgłosy kozy. Robił to tak dobrze, że ludzie ze schroniska czasami wypatrywali wyimaginowanego zwierzaka. Nocleg zamiast za darmo, kosztował nas 39zł (!) od osoby za miejsce na podłodze. Nie mieliśmy wyjścia, więc zamówiliśmy.

Lecimy wieczorkiem skorzystać z toalet. Obok siedziała grupka starszych osób gawędzących między sobą, którzy ożywili się na widok Krasnego wychodzącego z kibelka i ruszającego do wyjścia:
Seniorzy: - Chłopcze, a ręce umyłeś po zakończonej sprawie?
K.: - [Zamyślony] - Umyłem przed.

“Almost” makes a big difference - Day II

Tak, to ja, z prawej. Pełna anonimowość
Wstaliśmy dość późno, bo ok. 9. Zostawiliśmy większość rzeczy w schronisku i po śniadanku wyruszyliśmy nad Morskie Oko. Przeszliśmy od razu nad Czarny Staw, gdzie spotkaliśmy grupkę facetów, z którymi dobiliśmy targu oddając obie nasze dziewczyny za ich kanapki. Szkoda, że panie się nie zgodziły :) Nie wiedzieliśmy czy zdążymy wejść na Rysy i przejść do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów w ten sam dzień, więc przeszliśmy na drugą stronę Czarnego Stawu i zajęliśmy wyższe pozycje dogodne przy robieniu zdjęć. Razem z Krasnym i Agnes postanowiliśmy wspiąć się na Rysy, skoro już byliśmy niedaleko (3h do szczytu = „niedaleko”). 

Biorąc pod uwagę późniejsze zejście z Zawratu, wejście na Rysy było stosunkowo łatwe (nie licząc ostatniej godziny drogi do szczytu, której nie doświadczyliśmy). Zaraz po zdobyciu Buli pod Rysami dostaliśmy wiadomość od Gliny o przewidywanym załamaniu pogody w ciągu kilku godzin. Wiedzieliśmy, że już zdobyć szczytu nie zdołamy, ale postanowiliśmy wejść tylko trochę wyżej i popstrykać kilka fotek. 

Stoję na tej skale na dole i mi ściska zwieracze
Serce nam płakało, kiedy zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy tak blisko szczytu, a jednocześnie tak daleko. Przed zejściem zrobiliśmy przerwę na Buli, gdzie doświadczyliśmy pięknego widok na Morskie Oko i Czarny Staw jednocześnie. Przy wejściu na sam kraniec skały poczułem co to niepewność - widok pionowej ściany metr od siebie potrafi nieźle ścisnąć zwieracze.

Po chwili, ku naszemu zdziwieniu, dołączył do nas Maciek. Nie chciało mu się siedzieć w miejscu, więc co chwila podchodził trochę wyżej i zaliczał kolejne, coraz to fajniejsze skały - aż dotarł do naszej trójki. Razem wróciliśmy do schroniska, gdzie czekała na nas reszta brygady, wypoczęta i pełna sił. Moment przerwy na odpoczynek i ruszyliśmy czym prędzej w kierunku Doliny Pięciu Stawów z nadzieją, że zdążymy do schroniska przez zmrokiem. Podejście było dość upierdliwe, a W. straszący wszystkich turystów gniazdem os czekającym ich po drodze poprawiał nam humor w dalszej wędrówce. Niecałą godzinę przed zmierzchem zobaczyliśmy schronisko i przy okazji piękny zachód słońca za jednym ze szczytów Tatr.

Schronisko mieści się na prawo od kałuży, malutkie
Wejście smoka. Gdy tylko wszedłem do schroniska, udało mi się wywrócić kufel z piwem i rozlać je po całej podłodze. Skwitowałem to tylko stwierdzeniem „Co za idiota stawia piwo na podłodze?” i „Nie chce mi się myśleć o sprzątnięciu tej kałuży.” Schabowy został tu także standardowo skonsumowany za cenę 23 złociszy. Im droższy, tym lepiej smakuje, nawet jeśli jest gorszy. Pałaszując kolację zapoznaliśmy się z kilkoma sąsiadującymi osobami - jedną z nich okazała się być studentka 5 roku medycyny w Wawie. Poopowiadała nam trochę o życiu studenta i ogólnie o medycynie, poradziła jak uczyć się anatomii, a później rozmowa zeszła na inne, najróżniejsze tematy.

Chociaż nocleg powinien był nas kosztować 20zł za miejsce na podłodze - my, biedni studenci, wkręciliśmy się w tłum i udało się przenocować za free. Przed zaśnięciem Kraśnik został natchnięty po raz kolejny na zadawanie pytań na wszelkie możliwe tematy. W końcu dostał (i dodatkowo kilka innych osób na sali) opierdol za zakłócanie ciszy nocnej.
K.: - [Szeptem, śmiejąc się] No to rozmawiajmy przez SMSy.
Opierdolejszyn: - To może jeszcze mi napisz maila, będzie zabawnie.

Przepraszam Was! - Day III

Prawie jak Niagara. Dobre, bo polskie :)
Tym razem wstaliśmy wcześniej i już koło 9 byliśmy praktycznie po śniadaniu. Kilka minut po wyjściu ze schroniska zostaliśmy przywitani prysznicem full natural. Najpierw wodospad Siklawa, niby największy w Polsce, ale jednak i tak mały. Po sikawce już w trasie na Zawrat (nie jest to szczyt, jak początkowo myślałem, a przełęcz). Deszcz zacinał praktycznie z każdej strony, od wewnątrz zmoczeni potem, a po plecach wiatr smagał nas swym chłodnym biczem, szczególnie przy końcowym odcinku przed samym Zawratem. Gdyby nie pogoda, trasa byłaby raczej dość łatwa.

Wszyscy mieliśmy już dość wiatru, mocnego jak ze startującego odrzutowca i zimniejszego od ścian w piwnicy przy słoikach u babci. Po dojściu do celu, od razu zeszliśmy kilka metrów w dół, za półkę skalną, gdzie istniał już inny mikroklimat. Całą naszą siedmioosobową grupą zebraliśmy się w kupę i zaczęliśmy się ogrzewać, tak samo jak te kurczaki czy inne zwierzaki z  filmów dokumentalnych. Nadszedł moment zastanowienia się, gdzie iść - Świnica > Kasprowy Wierch > Kondratowa Dolina > Schronisko czy Murowaniec > Schronisko > Zakopane > Pensjonat z miękkimi Łózkami. 

Padło na trasę drugą. Myśleliśmy, że będzie łatwa, ale strome zejście w dół po łańcuchach i dodatkowy poślizg, jak po użyciu Durex Play, pokazały nam że się myliliśmy. W pewnym szczytowym momencie Kraśnik zakłócił wszechobecną ciszę krzycząc na całe gardło „PRZEPRASZAM WAS!!!”. Nie było sił na narzekanie, więc go wyśmialiśmy i ruszyliśmy dalej :D

Chwilę później natrafiliśmy na hardcorowe zejście stromo w dół po łańcuchach. Mokro i ślisko na tyle, że można było poczuć adrenalinę. Nie miałem rękawic, a schodząc z gołymi rękoma szybko bym je zapewne poranił, więc wpadłem na genialny pomysł. Założyłem skarpety, survival jak się patrzy. :) 

Somewhere over the rainbow
Po zejściu czekamy na dole z M. na resztę (dziękowaliśmy za to, że mamy długie nogi), patrzymy, a tu leci sobie karimata Wojtka. Biedactwo. Nie dość, że miał przemoczone dresy nieortalionowe, schodził w adidasach i jest chudy, to jeszcze ta nieszczęsna karimata :D Taką mieliśmy radochę z W., a chwilę potem sam sobie narobiłem troski. Prowadziłem (A jak! Taki ze mnie doświadczony „górnik”!) - było ślisko i trzeba było baardzo uważać gdzie się kładzie swoją girę. No i po chwili kamień mnie uderzył w biodro i rozciął rękę. Prawie tak jak kiedy idzie pijak po ulicy i marudzi, że pobił go niejaki „chodnik”. Trochę krwi było, a jak na ironię to z całej grupy medycznej tylko M. miał apteczkę i mnie opatrzył (kochany jest <3) Zimno było, więc założyłem sobie kilka par skarpet na mojego kikuta (rękę!) i tak powstała pacynka.

Po obejściu wody Prawie_Jak_Gopło doszliśmy do schroniska Murowaniec, gdzie znów zjedliśmy schabowego (krasny chleb nie nadawał się już za bardzo do spożycia) i trochę podkradliśmy ciepełka z kaloryferów, które jednak były zimne. Schronisko burżujskie -„Tu płacimy za wrzątek”. Postanowiliśmy nie nocować (biedni z nas studenci), bo tu już nie udałoby się wyrwać nocki za darmo. Szybko ruszyliśmy do Kuźnic - droga była bardzo przyjemna i momentami nawet biegliśmy, bo było wygodniej. Od cywilizacji do naszego celu wiodła już droga oświetlona, asfaltowa i równa - cieszyliśmy się jak nie wiem („Oooo jak róównooo”, „Nie czuję kamieni, jeeee”, „Patrzcie, tu jest równo, haha”).
Zejście do Kuźnic, tak sobie biegaliśmy prawie

Zakopane. Szukamy dla nas dachu nad głową, aż w końcu M. znalazł miejsce, które zna. Jak tylko wszedł zapytać się o szczegóły, w całym mieście padł prąd. Wszyscy drżą przed Maciejem i jak łazi po pensjonatach szukając ofiar, zabezpieczają się wyłączając prąd i utrudniają mu żerowanie na niewinnych. Ekim wytargował cenę 22zł od os. za specjalny pokój 5-os. dla 7 osób - powiedział, że był tu kiedyś na zielonej szkole, a starsza pani od razu miała kisiel w majtkach i spuściła z ceny :)

Póki mieliśmy jeszcze trochę siły, razem z Krasnym poszedłem do sklepu po cokolwiek. Piwo też było, a przy płaceniu pani kasa popatrzyła na nas takim wzrokiem, że poczułem się młodszy o dekadę. Zapytaliśmy też o numer na jakąś pizzerię, a facetka od razu wyrecytowała z pamięci. o_O O_o Napisała nam nr na paragonie, a my skacząc z radości cieszyliśmy się, że dostaliśmy numer od ekspedientki. Pizzę szybko zamówiliśmy (K.: „Dzień dobry. Jest pizza? To poproszę pizzę.”), ale całej nie zjedliśmy, bo dzieciowa brygada padła ze zmęczenia.

There's no place like bed - Day IV

Tak nam się fajnie spało. Wstaliśmy o 9, ogarnęliśmy się, zjedliśmy pizzę do końca i już chcieliśmy zaraz iść na miasto. Wyszło na to, że znowu wszyscy padli i spaliśmy jeszcze 4 godziny. Konrad tak chrapał, że aż rozbawił robotników pracujących za oknem. Nas też, kiedy się zbudził i zapytał „Kto tak chrapie?”. Ostatecznie już postanowiliśmy wyjść i pozwiedzać Krupówki. Darmowe bułki od Sfinksa są bardzo dobre. Młody dzwonił i prosił, abym zakupił mu jakąś pamiątkę, więc załatwiłem pejcz z napisem „Na lenia”.

Połaziliśmy trochę po całym mieście, Kraśnik prowadził, ale w sumie to sam nie wiedział do końca gdzie idzie. Przywitaliśmy targowisko przy wejściu na Gubałówkę - najlepsze noże ceramiczne za 100zł od Rumuna, przecież zawsze takie chciałem, ta jakość i cena - nic tylko brać. Znaleźliśmy też Rysy. Skoro gór nie zdobyliśmy, to chociaż piwo. Kraśnik wypił i wyrzucił, a miało być na słit focię.

Z resztą wróciliśmy do pensjonatu, ale ja z Kraśnikiem i Konradem postanowiliśmy pójść do McDonalda i po kolejne Rysy. Na Krupówkach udawaliśmy (udawaliśmy?) bandę idiotów, ja z kikutem niepełnosprytne dziecko, Krasny jako opiekun, a Konrad się nas wstydził i maszerował daleko przed nami, że niby nas nie zna. Posłuchaliśmy Ivana (czy coś jakoś podobnie się nazywał, ten z „Must be the music”), który śpiewał Lunatyków Dżemu - jego cover całkiem nieźle brzmiał. Nadłożyliśmy ponad pół godziny drogi, żeby kupić to piwo. Jest. Jedno, ostatnia puszka. Wracamy, pijąc po drodze. Kraśnikowy pęcherz oczywiście odzywał się regularnie co kilka minut (w sumie grubo ponad 5 razy). Przechodzimy obok jakiegoś lasku, patrzę na Krasnego, a on kończy piwo. Wypił. Zamachnął się. Wyrzucił w las.
Ja: - Co Ty robisz?!!?
K.: - O kuuurrrwwaaa (tak tak, bez cenzury!). Sorryyyyyyy, taki odruch bezwarunkowy.
Wracaliśmy już ospali do domu, powkręcaliśmy przez telefon resztę, że się zgubiliśmy. Konrad nie chciał nas znać i pierwszy doszedł do „domu”. Wchodzimy, a drzwi do pokoju zamknięte. Da’fuck? Nie mogliśmy wejść, a wiedzieliśmy, że nie poszli nas szukać (nieee, tacy dobrzy nie są :D), tylko teraz nas wkręcają. Zjadłem z K. po BigMac’u i poszliśmy szukać jakiejś młodzieży w okolicznych pensjonatach, bo przecież nie będziemy leżeć pod drzwiami. Poznaliśmy za to kilku Ślązaków i dowiedzieliśmy się m.in., że jesteśmy „gorole”. Spotkaliśmy też panią z Zielonej Góry pracującą w kolei, która postawiła nam Żubra i zrobiła sobie z nami pamiątkową fotkę. Ale młodzieży żadnej nie było.

W końcu dopchaliśmy się do naszego pokoju. Krasny był taki zmęczony, że po chwili zapadł w pijaczy sen. Oczywiście, jako wspaniali koledzy, wykorzystaliśmy chwilę, żeby mu pomóc. Na przykład uzupełnić jego niedobory magnezu, pomijając to, że był w postaci tabletki plusza. Trochę popluł, się powiercił i dostał chomikiem z Maka w czoło. Został też nagrany, ale grunt, że na drugi dzień było już mu lepiej :))

Hity wyjazdu to Maaaajoooorkaaa i Eeeerooodiiiiscoooo.

Mamma, I’m back! - Day V

Wyjazd o 6:30 i znów pół dnia drogi. Tym razem Krasny trzymał, co trzymać powinien. Poznaliśmy „Sztywnego” (kto wie, skąd taka ksywa :P) i Jakuba. Ten drugi hasał po busie z kolczykiem od Luftwaffe, co przyprawiało nas o ogólną poprawę humorów. Ostatecznie, zmęczony i strasznie głodny, doszedłem do mojej Alabamy. Błagam mamuśkę, żeby zrobiła mi coś do jedzenia. Coś, czym się najem, schabowy najlepiej. A mama na to:
- Zjedz sobie zupkę.
Najdłuższy wpis, uff, dłuższych raczej nie będzie :))