24 października 2012

Syndrom magistra

Pomimo skrócenia toku nauczania o rok i dzięki asystentom, którzy w większości potrafią zrozumieć młodszych czy też po prostu nie są chamscy udaje nam się to przetrwać. Co ciekawe, nawet bardzo optymistycznie, w dobrym humorze i przy możliwości znalezienia wolnej chwili, szczególnie w piątek (dzień święty). W oczy rzuca się jednak biologia molekularna, która z początku wydawała się być łatwa, przyjemna i niewymagająca, a asystent pogodny i sympatyczny. Stała się zmorą większą od anatomii. Jak? Przez syndrom magistra.

Choroba ego, która dotyka część (nie wszystkich) asystentów ze stopniem magistra. Objawy: przemądrzałość, krytycyzm, uwalanie jak największej liczby studentów, wymaganie nie wiadomo czego itd. I tak też mam z biologią, z której jedną wejściówkę, nr 1, oblałem (podobnie jak większość grupy), a druga, dzisiejsza, też nie wróży dobrego. Teraz przedstawia się to tak, że w czwartek będzie poprawa, równo z kolokwium z histologii. Damy radę.

Tylko czasem nieźle można mieć dość (nie żeby ja :D), kiedy asystent wymaga tego czego sam nie wie i nie chce działać w interesie studenta czegoś go ucząc. Albo obchodzi za bardzo, tak bardzo, że musi umieć to wszystko lepiej niż trzeba. Doktorantów to nie dotyczy, zajęcia z nimi to czyste marzenie - wiedzą więcej, nie męczą studentów, a nauczą nas ogromu przydatnych wiadomości, często w ciepłej atmosferze i z dawką humoru. Oczywiście to wszystko nie dotyczy każdego, zdarzają się wyjątki zarówno jednych jak i drugich.

5 komentarzy:

  1. Asystenci generalnie rzadko kiedy są dobrymi nauczycielami, przekazanie wiedzy idzie im na pewno dużo gorzej niż gnojenie studentów :P
    Fakt, osoby z magistrem są dużo gorsze niż prof. dr hab. n. med., ale doktoranci, zwłaszcza Ci robiący doktorat czasem nie są lepsi - denerwuje trochę fakt, że osoba starsza od Ciebie o góra 5-6 lat wozi się jako wielki pracownik naukowy i może pomiatać Twoim wolnym czasem nie zaliczając ćwiczeń :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam. Robiący doktorat też potrafią być wrzodem na tyłku :)

      Usuń
  2. Ja jak dotąd trafiłam (no może z jednym wyjątkiem) na asystentów którzy wiedzą o czym mówią i mówiąc krótko chce im się. Wiadomo, najłatwiej jest studenta zgnoić i postawić 2. Przekazanie wiedzy jednak trochę kosztuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak właściwie wygląda teraz nauka na medycynie? Nadal są nazwy po łacinie, czy już przerzucili się na angielski? Wogóle jest jeszcze łacina na med?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie od tego roku obowiązuje angielski. Co obowiązuje nas to jedno, a jak jest to drugie. Najczęściej wychodzi na to, że trzeba znać polski, angielski i łacinę. Osobiście asystenta mam w porządku i łacinę nam darował, ale są tacy, którzy o angielskim nawet nie chcą myśleć. I trudno im się dziwić, kiedy uczy się kogoś kilkadziesiąt lat po łacinie, a tu nagle jeb - angielski ;)

      Usuń