Na pierwszy rzut oka ten blog to dziennik studenta medycyny. Chcę by tak było zawsze, ale nigdy nie będzie wyglądał jak większość innych. Już jakiś czas, oprócz postów związanych stricte z tematyką studiów medycznych, pojawiają się teksty poruszające inne tematy, czasem całkiem odmienne.
Nie jestem skory do codziennego pisania o ocenach czy oblaniu konkretnego przedmiotu. Ewentualne miejsce na takie rzeczy jest w podsumowaniach semestru lub roku. Chciałbym pokazać bardziej naturalną rzeczywistość mojego studenckiego życia, nie samo suche zdobywanie ocen i zdawanie kolejnych egzaminów. W końcu studia to nie tylko stopnie.
Nie zamierzam jednak zanudzać pisząc o rzeczach oczywistych i pospolitych. Wspomnę raczej o wrażeniach po kontakcie z pacjentem, o przemyśleniach i nowych odkryciach lub ciekawostkach. Trochę będzie o radzeniu sobie z natłokiem nauki, o nastawieniu do życia i do napotykanych wyzwań. Napiszę też o moich codziennych eksperymentach, o próbach i ewentualnych sukcesach we wprowadzaniu w życie nowych nawyków i eliminowaniu starych. Na napisanie o zarządzaniu czasem i o obalaniu mitów na temat studiów medycznych też znajdzie się miejsce.
Może czasem pokażę co myślę na temat kontrowersyjnych wiadomości ze świata. Patrz: Chazan, aborcja, eutanazja, deklaracje, Kościół, NFZ i inne. Te tematy trudno pominąć, szczególnie mając z nimi prawie nieustanny kontakt na studiach i w życiu codziennym.
Lubię pisać o czymś więcej niż czyste "studia, matura, jak się dostać i zdać". Jednocześnie chcę nadal pomagać, więc posty skierowane dla moich "następców" wciąż będą się pojawiały.
Jeśli chodzi o częstotliwość wpisów, za cel stawiam sobie jeden na tydzień, bez względu na wszystko. Nie wykluczam większej częstotliwości nowych postów, ale wiadomo jak to bywa, więc się okaże. Wszystkich pragnących poruszenia nowych tematów zachęcam do składania pisemnych próśb i błagań w komentarzach. :)
25 lipca 2014
18 lipca 2014
Podsum IV
Ledwo zacząłem studiować, a tu już po wszystkim. Drugi rok przeleciał szybciej niż myślałem. Szczególnie czwarty semestr, z którego właśnie wrzucam podsumowanie każdego zakończonego w jego trakcie przedmiotu.
Ze średnią 4,5 i obecnością na wykładzie z listą zostałem zwolniony z egzaminu z oceną bardzo dobrą. Imię, nazwisko, uścisk dłoni profesora i stopień wpisany. Takie egzaminy mógłbym mieć codziennie. Reszta studentów miała zerówkę, która mogła być albo taka jakby jej w ogóle nie było lub trochę gorsza, z ocenami 3 i nie więcej. Test za to w ogóle był ciekawy, bo miał nawet pytania wielokrotnego wyboru, które były dotychczas rzadkością.
Sam przedmiot był dla mnie niezbyt istotnym dodatkiem do drugiego roku studiów. Trafiłem na asystentów, u których nie musiałem wysilać się zbytnio na dobrą ocenę, więc nie przyjmowałem dużej uwagi do zajęć. Pod koniec roku zacząłem uczyć się go od zera - postanowiłem w końcu ogarnąć tę patofizjologię. Po dwóch dobach profesor zaskoczył postanowieniem o zwolnieniu z egzaminu. Radocha.
Patofizjologia to pierwszy z przedmiotów przygotowujących do "tej prawdziwej znajomości chorób". (Później czeka propedeutyka interny, a po niej różne dziedziny interny razem z zajęciami klinicznymi.) Szkoda, że tak ją olaliśmy, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie nadrobię to w ten czy inny sposób. Pewnie i tak wyjdzie na to, że w żaden.
Egzamin bajka, ćwiczenia męka. Ponad cztery godziny siedzenia bez większego sensu, w czasie których słuchamy prezentacji, rozwiązujemy wejściówki i jesteśmy aktywni. Po dwóch godzinach mózgi przechodzą w tryb przemęczenia i żaden bit informacji nie jest w stanie prześlizgnąć się przez zamknięte wrota do młodych umysłów.
W samym temacie immunologii czasami zdarzy się coś ciekawego, ale niestety przeważa przedzieranie się przez ogrom nudnych informacji o układzie immunologicznym. Ogólnie jest to mało interesujący przedmiot, mogący z powodzeniem startować o pierwsze miejsce w byciu najlepszym środkiem nasennym w tym roku.
Początkowo nie byłem jej fanem. Bakterie, wirusy, grzyby i priony. Nieeeee. I jeszcze major. Dziękuję. Przyjdziecie na UM i zobaczycie o kogo chodzi. Pełen charyzmy asystent, najprzystojniejszy z mężczyzn na katedrze, jak sam się określa. Od razu na starcie przygadał studentom, żeby zaczęli się uczyć, bo później nie będzie już czasu na mikrobiologię. I racje miał, ale kto by słuchał. Większość pozostałych asystentów razem z całą katedrą też była w porządku.
Pod koniec przedmiotu tematyka zaczęła mnie fascynować. W końcu to jeden z tych, które mają najwięcej wspólnego z pracą lekarza, przynajmniej w tym okresie studiów. A jaką radość sprawiało obeznanie w temacie, gdy Dr House (oglądany już po raz drugi) mówił zrozumiale i gdy z odcinków wynosiłem więcej niż "Do objawów pasuje toczeń" i "To wirus. Podajcie interferon".
Egzamin dwuczęściowy. Na praktyce każdy dostał trzy przypadki z bazy do zdiagnozowania i opisania patogenów, chorób i leczenia. Eventy opisano już w studenckim skrypcie, więc nie musieliśmy zbytnio kombinować. Na praktyce nacisk położono głównie na diagnostykę, a egzamin teoretyczny obejmował resztę materiału.
Na zaliczeniu ważniejsze było to jak mówisz niż co mówisz. Zostałem pochwalony za opisywanie swoich emocji i odczuć, a skrytykowany za smutny ton głosu. Podobno mówiłem jak o katastrofie. Nic dziwnego, bo wyrażałem wtedy opinię na temat polskiej służby zdrowia. Gdzie tu miejsce na radość? :)
Ćwiczenia z asystentem, na którego trafiliśmy okazały się stratą czasu (w przeciwieństwie do całkiem interesującej pani doktor od grup P.). Analiza wiersza? Rzeźba? No sorry. Jeśli będę czuł potrzebę intensywniejszych doznań kulturalnych i artystycznych, zadbam sam o ich zaspokojenie. Nie potrzebuję takich rzeczy na kierunku medycznym.
Nauka komunikacji z pacjentem oraz szkolenie umiejętności występowania publicznego - zgoda. Niestety, w moim przypadku, zajęcia nie przedstawiały żadnych wartości merytorycznych. Zdecydowanie wolałbym znaleźć ten przedmiot pod koniec studiów i z programem mającym naprawdę wznieść umiejętności w tej kwestii na wyżyny. A nie być jednym przedmiotów z grupy "na odpierdol".
Długie i pełne nieciekawych tematów prezentacje. Ustawy, paragrafy i inne papiery. Od czasu do czasu trafiało się coś ciekawego, ale i tak najwięcej frajdy sprawiał asystent z wadą umysłową w postaci egocentryzmu przy którym jego wada wymowy była niczym. Jesteś wspaniały, o panie doktorze! :)
Rozwiązany test poznaliśmy przed samym zaliczeniem. Nasz asystent o publicznych pytaniach chyba nie wiedział, bo bardzo zamartwiał się o to czy zdamy.
Tutaj dostaliśmy asystenta, który nie potrafił zbyt składnie pisać jakichkolwiek komunikatów do studentów. Przecinki w mailach, jeśli już, to znajdowały się w miejscach, o których nigdy nie śniło się humanistom. Co nie zmienia faktu, że zajęcia były dość luźne, a asystent uprzejmy. Szkoda tylko, że tematyka taka głównie obejmowała tematy pt. "było" lub "nowe, ale niepotrzebne i bez sensu".
Moim zdaniem jeden z najfajniejszych przedmiotów tego roku. Tak sympatyczna asystentka i tak ciekawy materiał to odmienność od wszystkich innych nudnych zajęć z tej samej ligi. Dla mnie było ciekawie, innych mogło to mniej interesować.
Zaciekawiły mnie takie rzeczy jak np. że w łazience zgodnie z prawem może nie być okna; ile można trzymać bezpiecznie dżemiki czy majonez czy też, że w "Dziewczynce z zapałkami" bardzo ładnie pokazano proces postępowania hipotermii i objawy poszczególnych jej faz.
Pełna praktyka. Nauka i doskonalenie podstawowych czynności takich jak mierzenie ciśnienia, cewnikowanie, per rectum, kaniulacja żył czy mycie operacyjne. Zajęcia przyjemne i w końcu coś praktycznego w gąszczu całej teorii. Zaliczenie bezproblemowe.
Mieliśmy wybór: symulacja albo angielski. Angielski kochaliśmy, ale praktyka zwyciężyła. Cóż, widocznie po zaliczeniu języka obcego w poprzednim semestrze nasza urocza dr od Englisz nie zobaczy nas już nigdy i my jej także. Oby.
OSOZ, OSOZ, OSOZ. Dniami i nocami. Jedyne co zapamiętałem z zajęć to OSOZ. Nie wiecie, to wklepcie w google. Jedną z ciekawszych funkcji jest możliwość zestawienia kilku leków i sprawdzenia ich wzajemnych interakcji.
Zajęcia prowadzone były w nowoczesnym stylu "nauki na odległość" czyt. bez przychodzenia do Anatomicum. Jedna menda z głowy. Zamiast zajęć mieliśmy określone rzeczy do przeczytania i rozwiązania ze strony internetowej plus kilka krótkich prac pisemnych do napisania. Na zaliczeniu uwielbiany przez wszystkich uścisk dłoni i do domu.
Patofizjologia
Ze średnią 4,5 i obecnością na wykładzie z listą zostałem zwolniony z egzaminu z oceną bardzo dobrą. Imię, nazwisko, uścisk dłoni profesora i stopień wpisany. Takie egzaminy mógłbym mieć codziennie. Reszta studentów miała zerówkę, która mogła być albo taka jakby jej w ogóle nie było lub trochę gorsza, z ocenami 3 i nie więcej. Test za to w ogóle był ciekawy, bo miał nawet pytania wielokrotnego wyboru, które były dotychczas rzadkością.
Sam przedmiot był dla mnie niezbyt istotnym dodatkiem do drugiego roku studiów. Trafiłem na asystentów, u których nie musiałem wysilać się zbytnio na dobrą ocenę, więc nie przyjmowałem dużej uwagi do zajęć. Pod koniec roku zacząłem uczyć się go od zera - postanowiłem w końcu ogarnąć tę patofizjologię. Po dwóch dobach profesor zaskoczył postanowieniem o zwolnieniu z egzaminu. Radocha.
Patofizjologia to pierwszy z przedmiotów przygotowujących do "tej prawdziwej znajomości chorób". (Później czeka propedeutyka interny, a po niej różne dziedziny interny razem z zajęciami klinicznymi.) Szkoda, że tak ją olaliśmy, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie nadrobię to w ten czy inny sposób. Pewnie i tak wyjdzie na to, że w żaden.
Immunologia
Egzamin bajka, ćwiczenia męka. Ponad cztery godziny siedzenia bez większego sensu, w czasie których słuchamy prezentacji, rozwiązujemy wejściówki i jesteśmy aktywni. Po dwóch godzinach mózgi przechodzą w tryb przemęczenia i żaden bit informacji nie jest w stanie prześlizgnąć się przez zamknięte wrota do młodych umysłów.
W samym temacie immunologii czasami zdarzy się coś ciekawego, ale niestety przeważa przedzieranie się przez ogrom nudnych informacji o układzie immunologicznym. Ogólnie jest to mało interesujący przedmiot, mogący z powodzeniem startować o pierwsze miejsce w byciu najlepszym środkiem nasennym w tym roku.
Mikrobiologia
Początkowo nie byłem jej fanem. Bakterie, wirusy, grzyby i priony. Nieeeee. I jeszcze major. Dziękuję. Przyjdziecie na UM i zobaczycie o kogo chodzi. Pełen charyzmy asystent, najprzystojniejszy z mężczyzn na katedrze, jak sam się określa. Od razu na starcie przygadał studentom, żeby zaczęli się uczyć, bo później nie będzie już czasu na mikrobiologię. I racje miał, ale kto by słuchał. Większość pozostałych asystentów razem z całą katedrą też była w porządku.
Pod koniec przedmiotu tematyka zaczęła mnie fascynować. W końcu to jeden z tych, które mają najwięcej wspólnego z pracą lekarza, przynajmniej w tym okresie studiów. A jaką radość sprawiało obeznanie w temacie, gdy Dr House (oglądany już po raz drugi) mówił zrozumiale i gdy z odcinków wynosiłem więcej niż "Do objawów pasuje toczeń" i "To wirus. Podajcie interferon".
Egzamin dwuczęściowy. Na praktyce każdy dostał trzy przypadki z bazy do zdiagnozowania i opisania patogenów, chorób i leczenia. Eventy opisano już w studenckim skrypcie, więc nie musieliśmy zbytnio kombinować. Na praktyce nacisk położono głównie na diagnostykę, a egzamin teoretyczny obejmował resztę materiału.
Komunikacja
Na zaliczeniu ważniejsze było to jak mówisz niż co mówisz. Zostałem pochwalony za opisywanie swoich emocji i odczuć, a skrytykowany za smutny ton głosu. Podobno mówiłem jak o katastrofie. Nic dziwnego, bo wyrażałem wtedy opinię na temat polskiej służby zdrowia. Gdzie tu miejsce na radość? :)
Ćwiczenia z asystentem, na którego trafiliśmy okazały się stratą czasu (w przeciwieństwie do całkiem interesującej pani doktor od grup P.). Analiza wiersza? Rzeźba? No sorry. Jeśli będę czuł potrzebę intensywniejszych doznań kulturalnych i artystycznych, zadbam sam o ich zaspokojenie. Nie potrzebuję takich rzeczy na kierunku medycznym.
Nauka komunikacji z pacjentem oraz szkolenie umiejętności występowania publicznego - zgoda. Niestety, w moim przypadku, zajęcia nie przedstawiały żadnych wartości merytorycznych. Zdecydowanie wolałbym znaleźć ten przedmiot pod koniec studiów i z programem mającym naprawdę wznieść umiejętności w tej kwestii na wyżyny. A nie być jednym przedmiotów z grupy "na odpierdol".
Zarządzanie
Długie i pełne nieciekawych tematów prezentacje. Ustawy, paragrafy i inne papiery. Od czasu do czasu trafiało się coś ciekawego, ale i tak najwięcej frajdy sprawiał asystent z wadą umysłową w postaci egocentryzmu przy którym jego wada wymowy była niczym. Jesteś wspaniały, o panie doktorze! :)
Rozwiązany test poznaliśmy przed samym zaliczeniem. Nasz asystent o publicznych pytaniach chyba nie wiedział, bo bardzo zamartwiał się o to czy zdamy.
Epidemiologia
Tutaj dostaliśmy asystenta, który nie potrafił zbyt składnie pisać jakichkolwiek komunikatów do studentów. Przecinki w mailach, jeśli już, to znajdowały się w miejscach, o których nigdy nie śniło się humanistom. Co nie zmienia faktu, że zajęcia były dość luźne, a asystent uprzejmy. Szkoda tylko, że tematyka taka głównie obejmowała tematy pt. "było" lub "nowe, ale niepotrzebne i bez sensu".
Higiena
Moim zdaniem jeden z najfajniejszych przedmiotów tego roku. Tak sympatyczna asystentka i tak ciekawy materiał to odmienność od wszystkich innych nudnych zajęć z tej samej ligi. Dla mnie było ciekawie, innych mogło to mniej interesować.
Zaciekawiły mnie takie rzeczy jak np. że w łazience zgodnie z prawem może nie być okna; ile można trzymać bezpiecznie dżemiki czy majonez czy też, że w "Dziewczynce z zapałkami" bardzo ładnie pokazano proces postępowania hipotermii i objawy poszczególnych jej faz.
Symulacja
Pełna praktyka. Nauka i doskonalenie podstawowych czynności takich jak mierzenie ciśnienia, cewnikowanie, per rectum, kaniulacja żył czy mycie operacyjne. Zajęcia przyjemne i w końcu coś praktycznego w gąszczu całej teorii. Zaliczenie bezproblemowe.
Mieliśmy wybór: symulacja albo angielski. Angielski kochaliśmy, ale praktyka zwyciężyła. Cóż, widocznie po zaliczeniu języka obcego w poprzednim semestrze nasza urocza dr od Englisz nie zobaczy nas już nigdy i my jej także. Oby.
Technologia informacyjna
OSOZ, OSOZ, OSOZ. Dniami i nocami. Jedyne co zapamiętałem z zajęć to OSOZ. Nie wiecie, to wklepcie w google. Jedną z ciekawszych funkcji jest możliwość zestawienia kilku leków i sprawdzenia ich wzajemnych interakcji.
Zajęcia prowadzone były w nowoczesnym stylu "nauki na odległość" czyt. bez przychodzenia do Anatomicum. Jedna menda z głowy. Zamiast zajęć mieliśmy określone rzeczy do przeczytania i rozwiązania ze strony internetowej plus kilka krótkich prac pisemnych do napisania. Na zaliczeniu uwielbiany przez wszystkich uścisk dłoni i do domu.
3 lipca 2014
Czas nierobów
Wakacje i tyle wolnego czasu, że aż nadto. Tydzień piszę już posta podsumowującego kolejne skończone przedmioty. Pięć dni segreguję dwa pudełka zwiezionych rzeczy. Trzy dni czytam kilka rozdziałów nowej książki. Mam kontunuować bieganie, a wszystkie wymówki z deszczem na czele skutecznie mnie zniechęcają.
Tłumaczę się, wiem. Wolałem jednak napisać chociaż, że trudno mi idzie pisanie niż nie pisać nic. Ale! Małymi krokami do przodu i wkrótce się zmobilizuję. :P
Tłumaczę się, wiem. Wolałem jednak napisać chociaż, że trudno mi idzie pisanie niż nie pisać nic. Ale! Małymi krokami do przodu i wkrótce się zmobilizuję. :P