Całe liceum leciałem na trójach i dwójach. I rzeczywiście, zdobywane oceny były odzwierciedlemiem mojej wiedzy - ogarniałem tyle, ile było ostatnio dni bez ulewy (czyt. mało). Same sprawdziany to telefon pod ławką i wikipedia zżerająca pakiet internetowy. Jeśli odpowiedzi nie pokrywały się słowo w słowo z tym, co dyktowano na zajęciach, dostawałem maksymalnie połowę punktów za zadanie. Czyli zawsze.
Zajęcia biologii sensu miały dla mnie tyle, ile ma go teraz dziewiczy wąsik u młodych Tajwanów. Gdzieś tam istnieje, ale staram się to omijać z daleka. Po miesiącu czy dwóch zrezygnowałem z prowadzenia zeszytu, a po pół roku z udzielania się na lekcjach w ogóle. Aktywność na tych konkretnych zajęciach była dla mnie kompletnie bezcelowa. Olałem sprawę i przestawiłem się na inne czynności. Preferowałem jedzenie kanapek pod ławką, marzenia senne i czytanie czegokolwiek.
Zamiast próbować zdobywać piątki, plusy i pochwały, usiądź na chwilę i zastanów się po co to wszystko. Czy robisz to dla siebie, wiedząc czym zaowocuje wysiłek, co chcesz osiągnąć i w którą stronę zmierzasz? Jeśli tak, gratulacje! Wtedy nie ma opierdalania się, robisz wszystko co w twojej mocy i jeszcze więcej. Na koniec zadziwiając siebie samego. Tak było z maturą.
Czy może nie chcesz zawieść rodziców lub nauczycieli, boisz się ich gniewu albo chcesz by byli z ciebie dumni? Uczysz się dla siebie czy dla innych? Tekst, który wiele razy wleciał jednym uchem i szybko wyleciał drugim. Tak szybko, że nie starczyło czasu by się nad nim zastanowić. Tak było przed szkołą średnią.
Czy cofając się w przeszłość uczyłbym się więcej? Nie. Jeśli jednak pada pytanie o zalety uczenia się w liceum, przedstawiłbym jedną, dość istotną. Na pewno uczyłbym się uczyć efektywniej. Anatomia na pierwszym roku studiów medycznych jest pewnego rodzaju testem tej umiejętności. Jeśli na początku widzisz, że oblejesz, zaczynasz eksperymentować. Szukasz róźnych metod, sposobów, trików na polepszenie efektywności w nauce - by było szybciej, więcej i na dłużej. Organizujesz czas, ustalasz priorytety. Od razu lecisz na głęboką wodę.
Umiem nauczyć się wiele w krótkim czasie z wkuciem i ze zrozumieniem. Działa tylko wtedy, gdy mam na to mało czasu - pod koniec semestru. Odcinam się od świata, zagłebiam się w krainie nauki po czubek głowy wykorzystując każdą chwilę i kierując tam całą uwagę. To potrafię. Matura, pierwsza sesja, druga sesja. Z tą będzie podobnie.
Nie umiem się uczyć systematycznie. Tak naprawdę systematycznie. Zawsze coś poczytam, to tu, to tam. Kolokwium zaliczę i mam spokój. Tylko zrozumienie przychodzi dopiero na koniec, przed egzaminem. Dopiero wtedy składam wszystko w logiczną całość. To wyzwanie na najbliższy czas. Tworzyć ogromny obraz, nie wiele rysunków.
Masz dużo czasu do matury i pytasz co począć? Ucz się uczyć. Stawiaj przed sobą wyzwania. Sprawdzian z biologii? Spróbuj nauczyć się go kilka dni przed terminem, wykorzystując 50% czasu poświęcanego dotychczas na naukę. I niech to będzie prawdziwe poznawanie tematu, nie przeczytanie rozdziału i przerywanie nauki co kilka minut. Udało się? Podnoś poprzeczkę jeszcze wyżej.
Skąd masz wiedzieć czy dobrze Ci idzie? Sprawdzaj się sam, stawiaj przed sobą pytania. Pytaj o to, co przeczytałeś na stronie, którą właśnie kończysz. O czym mówił akapit, który przed chwilą przemknął przed twymi oczami? Jeśli miałbyś komuś opowiedzieć o tym, czego właśnie podobno się nauczyłeś, co byś powiedział? Mów, na głos. Niech rodzina wie, że coś nie tak jest z twoją głową.
I pamiętaj o życiu i swojej młodości. Nie płacz, że nie masz czasu, bo na tym etapie oznacza to tylko brak umiejętości jego organizacji. Więcej wolnego już mieć nie będziesz, więc czerp garściami. Ucz się nie tylko szkolnych przedmiotów, odkrywaj nowe. Smakuj kultury. Obejrzyj filmy, które pozostawią refleksje. Przeczytaj książki, które zmienią spojrzenie na świat. Poznaj ludzi, którzy zadziwią historią. Pojedź tam, gdzie Cię nie było. Zrób coś inaczej niż zawsze.
To nic nie kosztuje, tylko trochę młodzieńczej chęci. Daj znać jak Ci poszło.