23 grudnia 2012

Hoł Hoł Hoł

Zaliczenie z chemii zaliczone - nie zdało tylko kilka osób na cały rok. Imprezy z każdej możliwej okazji także (przedurodziny, urodziny, zaliczenie z chemii oraz pseudokoniec roku). I jedziemy do domu.

Do domu prawie dojechałem o czasie. MPK pod PKP zawiódł i strzelił focha nie przyjeżdżając, przez co musiałem wskoczyć w kolejny autobus tej linii - po 15 minutach. No i przyjechałem pod dworzec 3 minuty przed planowanym odjazdem pociągu, razem z kolegami biegiem na peron i zdążyliśmy. Dobrze powiedziane, bo zaraz za nami zamknięto drzwi i ruszyliśmy :)
Teraz trochę więcej czasu wolnego, który tylko takim się wydaje. W styczniu czeka nas dużo roboty, szczególnie patrząc na zeszłoroczne pytania z biologii wzięte czasami z kosmosu czy czarnej dupy. Anatomię przełożyliśmy prawie na zaraz po świętach. Do domu wziąłem Skawinkę i bonusowo skserowaną Alicję, której nikt nie lubi :P

Choinka domowa piękna i okazała, jak co roku dostała nową MaxBombkę (taką ogromną, z ręcznymi malunkami). Wielkolud w porównaniu do naszego małego akademickiego drzewka ze stojakiem naprawionym szczoteczką do zębów. :P

Tak się uczę, że już dwa dni z bratem gram non-stop w nowego Need for Speed'a :)

Wesołych Świąt!

22 grudnia 2012

Podróż przez meandry wspomnień

ekim nie wie dlaczego chce być w zawodzie, do którego się szkoli, albo nie umie czy może tam nie ma weny, więc wrzucam tekst E.:

Jak to się stało że jestem teraz właśnie tu i że pisze na blogu pozornie obcej osoby? To będzie tak naprawdę nieskomplikowana wbrew pozorom historia, ale musimy jednak przenieść się ładnych parę lat wstecz.

Była końcówka lat 90., a ja kończyłem nauczanie zintegrowane. Zawsze ambitny, z presją by przegonić inne dzieci, by wykazać się/zabłysnąć wiedzą ogólną i ponadprzeciętnym, jak na swój wiek, tokiem rozumowania. Całe zajęcia z ręką w górze. Dostałem wtedy na pierwsza komunię książkę, coś jak ”How it’s made”, tylko w wersji książkowej. Dość obszerna i multitematyczna: lodówka, zmywarka, gitara, farba fosforyzująca, ale też silnik, skrzynia biegów, wahadłowiec, myśliwiec, bomba jądrowa i termojądrowa, karabin wyborowy, poród czy pasożytnictwo na przykładzie łuskiewnika.

Byłem wniebowzięty - przystępna treść, ale nie jakaś misiowo-bajkowa, tylko coś naprawdę na poziomie filmów popularnonaukowych, połączona ze schematami i zdjęciami.
Dzięki temu mogłem się dalej rozwijać. Miałem jedno marzenie być kimś, kimś kto ma widzę, ale też należy do zamkniętego kręgu - chyba głownie naukowcem czy inżynierem (lubiłem wtedy bawić się w proste obwody typu bateria 9V i silniczki ze śmigłami DIY czy spiralki z drucików).

Cała podstawówka podsycała mój pociąg do wiedzy, kochałem czytać kąciki naukowe w Newsweek, oglądać filmy dokumentalne, poznałem historię projektu Manhattan oraz kim był Igor Kurczatow. Marzyłem o budowie własnego domowego lasera czy własnej rakiety z materiałami kruszącymi.

Jeździłem również na tereny poprzemysłowe i zastanawiałem się nad sensem życia, istotą szczęścia. Dusza moja stała się scisło-humanistyczna, ale jestem człowiekiem, więc aby rozwijać człowieczeństwo potrzebowałem tylko czasu i spokoju. Zapaliłem się również bezkresną miłością do jednośladów, a moja krew zaczęła przemieniać się w benzynę. Może WAT – tak sobie myślałem.

Była jesień, wracałem ze szkoły dość zadowolony wszakże dostałem 5 z języka angielskiego, wiał dość silny wiatr, przez że skwer pod domem był pełen połamanych gałęzi. Pomyślałem: „Jak wyjdę po obiedzie na dwór pokopać w piłkę, będą akurat gałęzie na słupki”. Kiedy zaszedłem po kolegę i usiadłem na kanapie, włączyłem telewizor - przypadkiem na TVN24. Tego dnia nie pograliśmy w piłkę, a siedzieliśmy przed telewizorem… To był 11 września 2001. Tego dnia zaczęła we mnie kiełkować myśl o połączeniu wcześniejszych pomysłów z czymś realnym, to była myśl o zostaniu żołnierzem zawodowym.

Gimnazjum zaowocowało dalszym rozwojem wiedzy fizycznej, chemicznej i biologicznej, ale co najważniejsze, fascynacją tematyką wpływu substancji chemicznych na organizm. Potrafiłem godzinami czytać o muskarynie, dekstrometorfanie, efedrynie, MDMA, mirystycynie czy salwinorynie czy cipiaczu. Wolne chwile to było czytanie wikipedii, hyperreal'u - to mnie wciągnęło. Pod koniec gimnazjum uświadomiłem sobie, że bycie żołnierzem i spełnianie misji jest czymś ważnym, cholernie ważnym. Tylko czy nie jest egoizmem narażać rodzinę na utratę mnie? Co powie moja żona, gdy dziecko zapyta gdzie jest tata? Czy będzie zmuszona odpowiedzieć: „Tatuś umarł by terroryści nie zabili nas i twoich koleżanek/kolegów”?

Nastąpiła pewna translokacja misji, mogę być władcą życia i śmierci, posiąść magiczna wiedzę tajemną o ludzkim zdrowiu, a więc ludzkim istnieniu. Mogę zostać lekarzem i rozwijać tę wyjątkową, bo leżąca u podstaw ludzkiego bytu, naukę – mogą zmienić świat. Wybrałem klasę biologiczno-chemiczną (chodź jako klasa II wyboru był mat-fiz, celem dalszym jako AiR).

Na początku wszyscy chcieli być lekarzami/dentystami/farmaceutami, lecz gdy podchodziliśmy do matury to na 24 osoby rozszerzoną zarówno chemię jak i biologię zdawało może 6-7 osób, część nie zdawała nawet jednego z tych przedmiotów. Przez te trzy lata nauki nadal rozwijałem wiedzę medyczną, jak i wiedzę ogólną. Po głowie kołaty się trzy pomysły na siebie: lekarski, farmacja, biotechnologia.

Nie próżnowałem. Cały czas starałem się robić research: co naprawdę robi się po tych kierunkach (możliwe kierunki rozwoju, stanowiska), jaka jest perspektywa zatrudnienia, zarobki – i to zarówno w wymiarze krajowym jak i ogólnoświatowym. Lekarski nie zawsze wiódł prym w rozważaniach rozumowych, chodź serce gdzieś tak poopowiadało zawsze.

Ale dlaczego lekarski, dlaczego świat zmierza ku zagładzie oraz w jaki sposób księgowi z ekologami zmuszają do bycia lekarzem już w kolejnym odcinku moich uzewnętrznień, na które serdecznie zapraszam.

E.

17 grudnia 2012

Bez tytułu

ekim nie umie wymyślić tytułu więc jest jaki jest, a ja mu wymyślać nie będę :) Oto część pierwsza:

Trudno jest mi określić moment w moim życiu w którym po raz pierwszy pomyślałem, że bycie lekarzem to może być coś ciekawego. Wydaję mi się jednak, że był to taki czas w którym nie miałem nawet pojęcia kim tak naprawdę jest ten lekarz. Nie wspominając już o tym, że żeby nim zostać to jakieś studia trzeba skończyć czy coś. Nie miałem też w rodzinie ani jednego lekarza. Po prostu fajnym wydawał mi się koleś, który znał to wszystko co we mnie siedzi.

I tak od najmłodszych lat moje lektury były bardzo monotematyczne. Rodzice posiadali dość bogatą kolekcję różnego rodzaju książek popularno-naukowych, także takich dla dzieci. Ja sięgałem najczęściej po jedną pozycję, tę o ciele człowieka. Po pewnym czasie podobno(tak mówi mama) mogłem recytować ją z pamięci. Na podwórku, jak to dzieci, razem z kolegami jeżdżąc na rowerach bawiliśmy się w symulacje wypadków i służb ratunkowych. Inni bili się o bycie wozem strażackim, ja zawsze byłem karetką. Inni podziwiali strażaków/policjantów/żołnierzy, ja podziwiałem lekarzy. Potem przyszedł czas podstawówki i tu się trochę odmieniło, bo chwilowo planowałem zostać astronautą. Do czasu jednak.

Przyszła 6 klasa, na zajęciach przyrody doszliśmy do człowieka. Stare sentymenty odżyły i nie opuściły mnie już w ogóle. Potem przyszło gimnazjum, czas wyboru profilu w liceum. Decyzja padła oczywiście na klasę o profilu biologiczno-chemicznym. I klamka zapadła. Ostatecznie swojego wyboru byłem pewny w klasie maturalnej i nastawiłem się na rok ostrej nauki. Mimo tego, że wiele osób mówiło, że bardzo trudno się dostać, że szanse są niewielkie i takie tam, udało się. Udało się i oto jestem. Studiuję ten kierunek, który jest kluczem do spełnienia moich planów, ambicji i marzeń.

I wiecie co? Świadomość celu rzeczywiście uskrzydla.

Ekim

16 grudnia 2012

Chill now

Ciekawe i dziwne uczucie zarazem, gdy z anatomii nie ma się czego uczyć :) Zaliczyłem jamę brzuszną na "dość dobry" i muszę przyznać, że mi ulżyło :) Teraz jak się patrzy na tą nóżkę, która ma być następnym preparatem, to aż na twarzy gości uśmiech, po porównaniu tych dwóch tematów. Taki przedświąteczny anatomy chillout :)

Teraz zostało nam tylko przed świętami zaliczenie z chemii (pani dr M. przewiduje zdawalność na poziomie 99,9% :D) i mega największy temat z biologii na 120 stron - stawonogi. Pytając ZZ co jest ważne i na co zwrócić uwagę, wiedząc że jest tego dużo, odpowiedział "Wszystko" dodając do tego swój szelmowski uśmiech :)

Z panią prof. B. powoli rośnie konflikt, kiedy to robi zaliczenie w ten dzień, o którym na telefon do starosty dostała informację, że "na pewno nie wtedy". No i bach. Jest akurat tego dnia :D I na dodatek, pokrywa się z ćwiczeniami z anatomii :) Z tego co nam wiadomo, poprzednie roczniki nie chciały zbytnio kłócić się z panią prof., ale my mamy już swój niecny plan. Pani prof. za bardzo się chyba rozhasała i zbytnio (o ile w ogóle) nie pamięta już czym jest regulamin. Dobrze by było też na początku przedmiotu dowiedzieć się, że czeka nas praktyczny, a nie kilka tygodni przed zaliczeniem. No i te otwarte zadania na "teście", będzie rzeźnia, bo ludzie nic nie umieją z tego całego natłoku przedmiotów.

Korzystając z wolnego, w piątek miała miejsce impreza z okazji końca jamy brzusznej, zbliżającego się końca świata i moich urodzin za kilka dni :) W sobotę wyspaliśmy się i odwiedziliśmy grupką lodowisko Icemania. Zarówno płyta była nieźle poharatana, jak i łyżwy bardzo "wygodne" :D A dzisiaj próba zmobilizowania się do jakiejś nauki :)

15 grudnia 2012

A po co, a na co, a czemu to tak?

Medycyna i zawód lekarza to dla mnie coś innego, bardziej nienormalnego i mniej szablonowego od innych zawodów. Normalność mnie nudzi, smuci i gnębi. Po prostu nie wyobrażam sobie życia w przyszłości robiąc coś innego. Tym bardziej, że już trochę zasmakowałem medycznych tematów i choć to co wiem teraz to znikomy procent całości, chcę więcej.

Nie mógłbym teraz uczyć się budowy maszyn, schematów sprzedaży, ekonomii czy czegokolwiek innego mając w zasięgu ręki takie możliwości poznania siebie i człowieka ogólnie. To po prostu fascynacja. Nie wiem czy minie mi to z czasem, ale póki co, mimo wielu przeciwności jakie stają wciąż na drodze małego studenta medycyny, wciąż to lubię. A nawet nie wciąż, tylko coraz bardziej. Póki co na studiach nie narzekam. Oczywiście znajdą się momenty, kiedy dobrze jest pomarudzić w gronie kolegów, ale tak naprawdę wszystko, nawet biologię i biofizykę, da się polubić. A że jest ciężko to inna sprawa. Czy ktoś mówił, że będzie łatwo? Jestem nastawiony optymistycznie na przyszłość :)

Nie mam w planach tego, żeby śmierć zastała mnie umarłego, wiedząc, że w swoim życiu nie zrobiłem niczego ważnego. Czy też odmawiałem sobie różnych rzeczy z błahych powodów. Chcę żyć w pełni, a bycie lekarzem pomaga mi się w tym spełniać. Można tu pomóc innym jak nigdzie indziej, a także ciągle się doskonalić i cieszyć zawodem zarabiając przy tym tyle, aby nie martwić się czy zostanie mi "do pierwszego".

Ciało ludzkie mnie fascynuje, człowiek jako istota także. Kontakt z pacjentem w przyszłości, podobnie jak teraz z innymi ludźmi, uwielbiam. Lubię poznawać nowych ludzi, ich zachowania, zwyczaje, charakter, problemy. Psychologia obok medycyny to jedno z moich zainteresowań, a gdzie indziej można obserwować tak wiele różnych zachowań, jak nie w szpitalach mając kontakt z pacjentem?

Zarobki oczywiście też są ważne, trudno żeby nie były, wiedząc, że jest to "praca". Z drugiej strony, jeśli miałbym zagwarantowany stały przypływ dużej ilości pieniędzy, mógłbym (zapewne, nie znam jeszcze do końca swojego chciwego oblicza, a jak wiadomo, charakter ujawnia się w działaniu) pracować w szpitalu za darmo, o ile nie spotykałbym się tam z niewdzięcznością, nieuprzejmością czy chamstwem ze strony zarówno pacjentów jak i współpracowników. Mam nadzieję, że "lekarz" będzie moją pasją, z której przy okazji przyjdą pieniądze, a nie pracą, którą może uda mi się polubić.

Chcę pracować w taki sposób, aby około 8h pracy dziennie pozwalały mi żyć spokojnie i bez zmartwień finansowych. Jednocześnie dobrze jest mieć możliwość ewentualnego zwiększenia zarobków poprzez dyżury. Nie wiem jak będzie to wyglądało za te kilka/naście lat, ale chciałbym nie musieć siedzieć nocami na dyżurach, ale za to mieć czas na inne aspekty życia. Na zakupy jeździć z zamiarem kupienia produktów zdrowych, bezpiecznych i dobrych, a nie najtańszych "aby aby". Rodzina też jest dla mnie ważna, zarówno żona i dzieci, jak i rodzice, rodzeństwo i krewni - dla nich też chciałbym znaleźć czas i energię.

Realnych zarobków lekarzy nie znam, a z jednej strony słyszę o za wysokim, a z drugiej o zbyt niskim poziomie tychże. Czasem dziwię się ludziom, szczególnie w Polsce (o ile mi wiadomo, za granicą jest z tym lepiej), którzy narzekają na zbyt duże pensje lekarzy, doktorów i innych. Ilość poświęconego czasu i energii oraz ryzyko zawodowe, ciągłe douczanie się oraz bycie odpowiedzialnym za coś takiego jak śmierć, zdrowie, choroba czy też nowe życie wydają mi się po prostu zasługiwać na coś więcej niż średnia krajowa. Z drugiej strony, czy sami chcielibyście, aby osoba pomagająca Wam w taki sposób, zarabiała mało?

Częstym pytaniem wśród młodego grona medycznego jest to, czy po studiach (czy specjalizacji itp.) zamierzają wyemigrować. Osobiście nic by mnie przed tym nie zatrzymywało. Jeśli język nie będzie przeszkodą, a zarobki będą wyższe za ten sam wymiar pracy, to nie mam zamiaru się wahać. Polakiem jestem i swój kraj uwielbiam, ale nie zamierzam męczyć się (jeśli tak będzie) "u siebie" wiedząc, że tuż za rogiem jest lepiej.

To chyba tyle z tego co póki co miałem w myślach. Jeśli macie jakieś pytania, śmiało odpowiem na nie w komentarzach :)

9 grudnia 2012

Jak to we łbie powstało, że się takich studiów zachciało

Nie chciałem być lekarzem od momentu prześlizgnięcia się przez kanał pochwowy mojej mamy. Nie mam też rodziny pełnej lekarzy, a w sumie to żadnego takiego krewniaka. Pierwsze dzwony wieszczące takie a nie inne studia zabrzmiały chyba gdzieś w okolicach gimnazjum, kiedy to spotkał mnie przedmiot zwany biologią, a później wybór liceum i profilu klasy.

Nauczycielkę z biologii podziwiam po dziś - potrafiła zarazem nauczyć i trzymać dyscyplinę wśród zdeprawowanej młodzieży, a na dodatek sprawić (przynajmniej u mnie), że nauka biologii była przyjemnością. Zawsze byłem ścisłym umysłem i gorzej wychodziło mi malowanie i pisanie wypracowań z polskiego niż rozwiązywanie zadań z matmy i fizyki.. Poza biologią te przedmioty też lubiłem i był dylemat, gdy nadszedł czas wyboru profilu nauczania średniego.

U mnie to jest tak, że nigdy nie preferowałem robić tego co większość, jeśli miałem inne zdanie. Tak było też i wtedy, gdy wszystkie chłopaki wybrały profil mat-coś, a ja, na przekór, biol-med. No i wyszło, że jedyna klasa w nowym liceum, w której nie było nikogo znajomego, to była ta moja. :) Rodzice też trochę podpowiadali, że taki wybór ma więcej sensu w moim przypadku, kiedy byłem tak napalony biologią, a wybranie matmy było czymś niezgodnym z moim tokiem rozumowania, które uważało je za zbyt klasyczny wybór. :D

Na początku klasy prawie każdy mówił: "będę lekarzem", ale tak naprawdę nikt nawet nie wiedział jak nazywa się kierunek pożądanych studiów medycznych - bo nie "medycyna" :) No i w sumie jak to dobrze byłoby zostać takim lekarzem, jaki ciekawy zawód, fajny i w ogóle. Pasowało mi to. Pozostało zdać maturę na tyle dobrze, żeby dostać się na studia medyczne. Po ponad dwóch latach laby i półrocznego zapierdalania udało się.

Teraz jestem na pierwszym roku i dalej to lubię. Oczywiście nie obyło się bez kilku wrzodów na tyłku, ale trzeba sobie radzić i je starannie unicestwiać. I mam nadzieję, że optymizm i dobre nastawienie pozostanie w dalszym toku studiowania. :)

8 grudnia 2012

Lamęnt

Wiadomo jak będzie wyglądał okres sesyjno-przedsesyjny. W sesji miał być egzamin, sztuk jedna. I będzie - z histologii., na sam koniec stycznia czyli na początku studenckiego okresu uniesień. Ale najpierw, zgodnie z nowymi zmianami, będzie kilka niespodzianek. Zaliczenie z oceną. A mianowicie, jeszcze przed świętami zaliczenie z chemii - podobno łatwe i przyjemne. Pewnie tak, biorąc pod uwagę to, że jest to jedna z najprzyjemniejszych katedr.

A po świętach czeka nas piękny tydzień. W poniedziałek zaliczenie z biofizyki, w środę kolos z anatomii z nogi i jednocześnie zaliczenie z biologii, a już dzień później kolokwium z histologii. A później, już na spokojnie, czeka egzamin z histologii teoretyczny i praktyczny zarazem. Kolos jak kolos, jakoś ujdzie, tym bardziej, że noga nie jest trudna. Gorzej z biologią, której "ukłonem w stronę studentów" będzie zaliczenie nie testowe z odpowiedziami do wyboru, a otwarte. :) Z histo natomiast mieszane - trochę zamkniętych, trochę otwartych, ale to tam - kolos z histo zawsze się da jakoś ogarnąć.

Potem poprawki. Nic tylko losować, który przedmiot nauczyć się i go zdać, a później zaliczać resztę w dodatkowych terminach.

A po poprawkach, zaliczeniu i tak dalej, w okresie sesyjnym czas na histologię.  Bójcie się! :D

***

Często zadawane mi pytanie: dlaczego wybrałeś medycynę? Niedługo odpowiedź, a wkrótce zapewne ekim i ebedziebe też dorzucą swoje trzy grosze w tym temacie. Część pierwsza - zrodzenie pomysłu, część druga - dlaczego właśnie medycyna i lekarzenie. Juuuż wkrótce :)

6 grudnia 2012

Miiiiikoooooooooooołaaaaaaaaaaj

Mikołajki dziś :D Widać było nawet w drodze na zajęcia. Niezapomniany to widok: piękny święty Mikołaj za kierownicą autobusu MPK. Z okazji mikołajek zamówiliśmy świąteczną pizzę zrobioną w piorunującym tempie 20 minut. Śniegu pełno, a Lublin póki co chodników odśnieżyć nie umie.

5 grudnia 2012

Loterii ciąg dalszy

Z biologii za tydzień, we wtorek poprawa z tasiemców + wejściówka z nicieni. Już chodzą plotki, że ZZ sprawdza prace tak, że najpierw wyrzuca wszystko w powietrze. To co spadnie zadaniami do góry - sprawdza, a resztę oblewa. Z tego losuje kilka (nie za dużo!) prac, którym automatycznie wstawia 3. :P

Aż chce się uczyć tego, że końcowe człony (proglotydy) tasiemca nieuzbrojonego po oderwaniu mają zdolność samodzielnego wypełznięcia z okolicy międzypółdupkowej do środowiska zewnętrznego. A szczególnie ciekawe, że u osób aktywnych odbywa się to w godzinach od 15 do 20. U K. już szukaliśmy proglotydów w łóżku i niestety nic nie znaleźliśmy poza zdechłym pająkiem podkołdernikiem.

2 grudnia 2012

Seksualnie a bit

Na początek normalnie, później zbereźnie, +18.

Ł. i K. krzyczą do M.
- M.! Chodź szybko! Potrzebny jesteś!
M. biegnie.
- Nastaw herbatę.
***
Anatomia. Na ćwiczeniach układ moczowo-płciowy żeński. Jeden ze studentów odpowiada i mówi o narządach zewnętrznych. Mówi, mówi i na koniec:
[S] - To chyba już wszystko.
[A] - Noo, muszę powiedzieć, że jeszcze nie jestem do końca zaspokojona tą wypowiedzią.
[S] - Aaaa no, zapomniałem o łechtaczce.
***
[A] - Co zostaje po błonie dziewiczej?
Po chwili poprawka:
[A] - I chodzi mi o strukturę anatomiczną, nie o wspomnienia.
***
Historia opowiedziana przez naszego asystenta. Jedna z asystentek (starszych) odpytuje studentkę z pielęgniarstwa:
[A] - Co znajduje się na ścianie pochwy? [Odp.: marszczki]
[S] - ...
A. chcąc podpowiedzieć, pokazuje palcem na swoją twarz mając na myśli zmarszczki, podobne z nazwy do właściwej odpowiedzi.
[S] - Pryszcze?