26 października 2014

Miasto moje a w nim

Lublin jest miastem studentów. Wiadomy to fakt na cały nasz wspaniały kraj. I rzeczywiście studentów tu od groma, imprezy też studenckie, a gdzie nie zajrzysz, tam student. UMCS, KUL, UM, Politechnika i kilka innych ośrodków daje w sumie całkiem pokaźną liczbę studenckiej braci.

Lublin i sama starówka - są. Kilka głównych ulic Starego Miasta i wystarczy. Raczej mnie nie zachwyciły, ale można znaleźć zarówno piękne nocne widoki, jak i dobrą knajpę na spotkanie z przyjaciółmi.

Może zastanawiasz się nad lekarskim i myślisz o mieście pod względem "ładne, ciekawe, znane od średniowiecza"? Chcesz gdzieś mieszkać, aby pozwiedzać to miasto, a piękne ulice i kamienice miały y wywoływać codzienny uśmiech na twarzy?

Najwięcej zwiedzisz odwiedzając wymarzone miejsce na weekend lub tydzień, a nie w ciągu kilka godzin tu i tam po zajęciach. Uliczki przemierzane codziennie w końcu się znudzą. A na lekarskim o kompleksowym zwiedzaniu miasta myśleć będą raczej pasjonaci.

Co należy cenić? Bliskość uczelni. Oj tak. Jakie mam szczęście, że w najdalsze miejsce zajęć jest ode mnie oddalone o 30 minut drogi piechotą, a nie na drugim końcu miasta. Najbliższy budynek UM mam po drugiej stronie drogi, a kilka innych w odległości mniejszej niż kilka minut marszem.

Ludzie w Lublinie są jak w każdym innym mieście. Różnica taka, że zamiast kiboli Wisły czy Legii, mamy dresów z Lubartowskiej. Takich życzliwych - tu zatroszczą się o opony, które musisz w końcu wymienić, więc je podziurawią; tu o wysokie przychody warzywniaka, co by wszyscy byli równi, więc go okradną. Ot, miejskie życie.

Jedyne na czym się zawiodłem to ceny wynajmu mieszkań. Są takie same jak w większych polskich miastach. Miałem nadzieję, że będzie taniej, a tu klapa.

Mamy też duże ilości obcokrajowców. Tam Tajwan, tu Ukraina, za rogiem USA, a z Chińczyków i tych podobnych zawsze jest ubaw. Kasę wydają na wszystko, taksówką jadą 500 metrów, ludzie w Lublinie zarabiają i jakoś to się kręci.

I trolejbusy też są.

20 października 2014

Interwały skupienia

Dziś znów o uczeniu. Wciąż odkrywam na tym polu nowe rzeczy i uczę się lepszego gospodarowania zarówno czasem jak i uwagą. Ileż to rzeczy próbowałem, ile o tym już czytałem. Mam nawet wrażenie, że odkryłem swój sposób na naukę, ale pewnie gdzieś zaginął w odmętach myśli. Czasem tak bywa, że nawet jeśli coś działa bardzo dobrze, to gdzieś po drodze zapomina się o tym i dalej męczy się starym sposobami.

Niekiedy idzie mi to tak mozolnie jak dziś. Tutaj robię postępy na tym polu, a tu się cofam. Tak, cofam się. Ot, na przykład gdy czytam robiąc coś innego w tym samym czasie. A wiem doskonale, że to na nic. I tak siedzę, dopóki nie zdam sobie sprawy z własnej głupoty.

Do nauki potrzebuję pełnej koncentracji, bo bez niej ani rusz. Osiągnięcie pełnego skupienia niekiedy wymaga poświęcenia kilkudziesięciu sekund. Zdarza się jednak, że i po godzinie nie wiem gdzie jestem i co ja czytam. Bywają też całe dni letargu i bezproduktywności.

Natomiast gdy już uporządkuję myśli, chcę pozostać w tym stanie jak najdłużej. Dlatego też staram się, by czas skupienia i nauki był z reguły dłuższy niż kilkanaście minut - optymalnie ponad 30 i mniej niż 90 minut. Nie przerywany niczym.

Zerwanie połączenia Maciej-koncentracja wymaga do regeneracji poświęcenia kolejnego "okresu wstępnego". Dlatego sprawdzanie sesemesków podczas nauki tu nie działa - zanim przejdę ponownie cały korytarz do mojej naukowej izolatki, muszę zawrócić, aby przeczytać, odpisać i zdekoncentrować się.

***

P. ma zakaz odzywania się do mnie, gdy widzi, że uczę się w skupieniu. I tak często go łamie, bo nie może wytrzymać z tęsknoty - tak, tęsknota na odległość 2 metrów istnieje.

Odrzucam myśli kotłujące się w głowie. Staram się jak najwcześniej zauważyć, że przestałem rozumieć co czytam i wodzę tylko wzrokiem kolejne linijki tekstu myśląc o czymś bardzo ważnym (nieważnym).

Nieznanych pojęć nie wyszukuję od razu w Google, tylko spisuję je na kartce do późniejszego przejrzenia.

Wodę, notatki i inne potrzebne rzeczy trzymam przy sobie minimalizując potrzebę wstawania od biurka.

I tyle. A bywa, że żaden sposób na koncentrację nie działa. Wtedy idę jeść, spać lub jak to facet - na kibel.

12 października 2014

Małe rzeczy ...

... denerwują najbardziej. Już kolejny tydzień, przynajmniej raz dziennie, neutralizuję elementy otoczenia, które okazały się być drażniące i dekoncentrujące. Siadam, zaczynam się uczyć, próbuję osiągnąć stan głębokiego skupienia, i dupa.

Lampka świeci po oczach. Telefon w zasięgu wzroku nie pozwala się skoncentrować. Krzesło za wysoko. Drzwi trzeszczą jak ktoś otwiera inne w mieszkaniu. Burdel w papierach też denerwuje. I owocówka latająca między oczami a zdaniem, które czytać próbuję.

I tak spędzam pierwsze dni życia w nowym miejscu. Stabilizuję się, przyzwyczajam i organizuję.

Na lampkę nakładam kołnierz z dwóch złożonych kartek A4 spiętych sznurkiem. Telefon chowam za cokolwiek. W klamkową wnękę we framudze przyklejam filc. Papiery układam w plastikowych półkach na notatki posegregowanych według przedmiotów. A muchę?

"Zabić muchę było niezręcznością. Należało ją okaleczyć tak, żeby swołocz trochę pocierpiała i choć w maleńkim stopniu odpłaciła za cierpienia, okaleczyć, żeby wrzeszczała bezgłośnie, dopóki nie nadciągną inne muchy i mrówki, by walczyć o żywe mięso."

Czy jakoś podobnie.

5 października 2014

Zabawa w chirurga

Anatomia chirurgiczna. Pierwsza część zajęć to prezentacja o wątrobie i pęcherzyku żółciowym oraz dodatkowo diagnoza pani Janiny z bólem "o tu, z prawej, pod żebrami, i do łopatki mi też idzie". Wysłaliśmy materiał do badań sprawdzając co i jak z wątrobą, co z trzustką i czy obecny jest stan zapalny. Wywiad, badanie i wyniki wskazały na kamicę pęcherzyka żółciowego. Potwierdzamy przez USG i kierujemy na zabieg wycięcia - cholecystektomię laparoskopową.

I tu zaczyna się zabawa. Uczyliśmy się podstaw chirurgii laparoskopowej na symulatorze. Najpierw zestrzeliwaliśmy czerwone piłki w pomieszczeniu, aby wdrożyć się w obsługę kamerą, a później przeszliśmy do samego zabiegu. Aparat ma ogromne możliwości, takie jak symulacja pełnego zabiegu wycięcia pęcherzyka żółciowego, razem z przypalaniem i innymi bajerami dzięki czemu może służyć do prawdziwej symulacji dla chirurgów. Nam pokazano część tych bajerów.

W ramach naszych zajęć usuwaliśmy parami pęcherzyk w trybie "podstawowym". Jedna osoba trzyma kamerkę i "chwytak", łapie za dno pęcherzyka i odciąga go na bok i do przodu dając dostęp do zajęcia się resztą. Drugi delikwent z kolei ma tylko jedno narzędzie i za jego pomocą zakłada po dwa klipsy na tętnicę pęcherzykową i przewód pęcherzykowy umożliwiając ich późniejsze przecięcie.

Jeśli wszystko wyszło git, zamieniamy się miejscami i zabieramy się za cięcie między parami klipsów. Mój kolega jednak operację spierniczył i krew się polała, bo przeciął nad klipsem. Dobrze, że nasz wirtualny pacjent nie był w stanie marudzić i składać skarg na młodych "hirórguw".

Ciekawa, edukacyjna zabawa jak na telewizorze i konsoli, tylko że na sprzęcie za ponad 200 tys. zł. Polecam.