29 sierpnia 2012

A Ty tu?

Telefon z oddziału hematologii z zaproszeniem na jednodniówkę. Jestem na miejscu przed 8 rano, no i oczywiście każą czekać. Koło 11 pobieranie krwi (po pobraniu - ręka prosta i lekki ucisk na miejsce wkłucia, zabezpieczenie przed krwawieniem zew. i wew. / siniakiem). Nie obyło się bez kilku ciekawych sytuacji i medycznych sucharów:
- Pani X po co pani do nas dzisiaj przyszła tym razem?
- Kontrol. A na kontrole przyszłam.
- To pani tutaj, żeby nas skontrolować?

Zawał, zawał mam

Po igłach dostaliśmy zaproszenie od stażysty na badanie EKG. Trochę się zdziwiłem, bo po co mi takie badanie w moim przypadku. Jednak z ciekawości zgodziłem się na badanie i przy okazji porozmawiałem chwilę ze studentem. Kraków, 3 rok medycyny. Ciekawie jawi się tu ustalenie praktyk nie na lipiec, a na sierpień - chłopak wykorzystał lipcowy czas na patent żeglarza. Kolega ciekawie to wszystko mi wytłumaczył - o elektrodach kończynowych i piersiowych. Kończynowe: czarna (PN), czerwona (PR), żółta (LR) i zielona (LN). Zapamiętywał to sobie tak, że każda kolejna jest mniej spalona i zwęglona. Wyniki wyszły ciekawe, a diagnoza postawiona przez maszynę jeszcze ciekawsza. Dowiedziałem się, że mam bradykardię - tętno 40. Maszyna dodała do tego: "możliwy zawał, prawdopodobnie jeden już przebyty". To ci dopiero, pewnie to było jak spałem swoim kamiennym snem :)

Just wait

Zapytałem się pielęgniarek, kiedy będą moje wyniki badań - kazały cierpliwie czekać. Do 15 zdążyłem przeczytać sporo z "4-godzinnego tygodnia pracy", przeczytać do końca Kliniczny blog i pogawędzić ze staruszkami. Jeden z pani moherów zaskoczył mnie znajomością House'a i wyszło, że streściłem jej ostatnie 3 sezony. Po pewnym czasie babcie się wkurzyły i poszły same do labo po wyniki. A ja sam też czekam i czekam, aż zostałem sam z ostatnią pacjentką. Przychodzi hematolog i rozmawia ze staruszką, daje wyniki badań i żegna. Sam się też pytam, kiedy będą moje wyniki. Doktorka na mnie takie oczy: "A Ty tu? Twoje wyniki pojechały do Lublina i będą za tydzień. Idź do domu."

Niezniszczalni 2 to syf, kiła, mogiła, dno, porażka, żenada, katastrofa, koniec świata, męczarnia  - ale nawet fajnie się go oglądało, chociaż na pewno nie jest warty tych 14 złociszy :)

28 sierpnia 2012

Together again

Tym razem umówiliśmy się pod biblioteką na ul. Szkolnej. Zaczęło się od małego ogłoszenia naszego Gliny, żeby się jakoś lekko zgrać z resztą, o ile nie pojechało się do Bułgarii (gdzie wybrała się część rocznika). Skończyło się na 20 osobach - największej liczbie ludzi z roku ze wszystkich dotychczasowych spotkań. Kiedy już się zebraliśmy i wszyscy aktywowali swoje konta w bibliotece, wybraliśmy się do baru / restauracji / knajpy / nie wiem jak to się nazywa - "Kredens". Z Maćkiem i jego Clio (mniejszym od mojego Ferrari, a to już jest trudne do osiągnięcia) oraz Wojtkiem robiącym za GPS (wydawał z siebie komunikat "yyyyyyy", kiedy aktualizował położenie i wpadał w konsternację), reszta w kilku innych autach i pieszo. Na miejscu dołączyła jeszcze nasza Zacna koleżanka i Stępień. Trochę było tego ludu :) Trzeba było poprzestawiać stoliki, a taki pogrom z nas uchodził, że całe pomieszczenie zostało opuszczone przez wszystkich pozostałych klientów (nie licząc jednego seniora).

Poproszę Kredens

Kiedy doszło do zamówienia, nie wiedzieliśmy na co się zdecydować. Kelnerka przychodziła chyba z cztery razy próbując coś od nas wyciągnąć. Co ciekawe w menu mieściła się pozycja "Kredens" - jak to ciekawie brzmi: "Poproszę jeden kredens". Ostatecznie zdecydowaliśmy się na jakąś pizzę, a ja wziąłem ciemne piwo za namową jednej z dziewczyn. Mówiła, że dobre. Pizza dała radę, a piwo było jakieś dziwne, bo nie czułem różnicy między nim a jasnym - a czułem ją, kiedy smakowałem takowego jakiś czas temu w innym lokalu. Pojedliśmy, popiliśmy i dużo gawędziliśmy. Pan Detektyw z Panem Myślącym siedzący obok mnie, tak żywo korzystali z mojej mapy Lublina, że po chwili nie było co z niej zbierać (później podobny los spotkał torbę, która miała też już swoje lata). O dziwo jedna z dziewczyn miała przy sobie taśmę i pozbierała to jakoś do kupy (ciekawe co jeszcze było w jej torebce). Po jakimś czasie skład się nam trochę rozsypał, bo tu ktoś idzie, tam ktoś nie chce siedzieć i idzie, a tam jeszcze ktoś coś musi. I wyszło, że został znany skład plus kilka bonusów w postaci Pauliny, jej sąsiada-hakera (informatyk, nie wiem czemu mówiłem, że wygląda jak urolog), Adama i kilku innych osób.

Piwo

Czymże jest integracja bez piwa? Postanowiliśmy jeszcze poświętować nasze wspólne spotkanie - cel Stokrotka. Przeszliśmy lokal wszerz i wzdłuż, a piwa jak nie było tak nie ma. Wychodzimy i widzimy wielki komunikat o innej lokalizacji działu alkoholi, a widzący nas ochroniarz tylko się uśmiechnął i pokazał gdzie powinniśmy iść. Są napoje, teraz szukamy miejsca. Spotkaliśmy grupkę młodych dziewczyn i pytamy o radę. Odpowiedziały i poprosiły "Kupicie nam piwo?" Nie. Kiedyś sam tak robiłem, a teraz wydaje mi się to dziwne i złe. Jestem stary?

TBV, PKP i inni

Odstawiliśmy Kubę, Wojtka i Adama. Z resztą postanowiliśmy wybrać się do TBV i zobaczyć, czy stoi, jak stoi i czy dobrze stoi. Stoi, i to stoi bardzo dobrze. Poudawaliśmy nawet obcokrajowców z Dubaju i właścicieli budynku, a ja dalej nie wiem czy żulik w to uwierzył czy udawał pijąc zdrowie szefów. Odprowadziliśmy Paulinę i Darka do jej stancji i przy okazji ją zwiedziliśmy. Ciekawie zapowiada się jeden ze współlokatorów - jak tylko weszliśmy: "NIE RUSZAĆ ŻELAZKA, JEST MOJE!". Później nadszedł czas na chwilę rozłąki i razem ze Świerszczem wyruszyliśmy w podróż ku PKP zahaczając o McDonald's. Bus Łukasza wręcz czekał już tylko na niego, a ja ze spokojem ruszyłem na peron i do kas, wiedząc że została mi jeszcze tylko godzina. W szynobusowym pseudoprzedziale napotkałem starszą panią jadącą tylko kilka stacji, ale to wystarczyło, żeby się nagadać na tyle, że już nie wiedziałem co mam (i czy w ogóle powinienem) mówić. Opowiadała o wnuczce po medycynie w trakcie ubiegania się o speckę, o domku nad Białym i o cudownych właściwościach wód tego jeziora. Podobno jak tylko włożyła opuchnięte i schorowane nogi to po chwili wszystkie troski poszły się topić. Sam nigdy tam nie byłem, ale może uda się zebrać trochę znajomych (choćby z kierunku) na domki czy namioty.

Ogólnie wybrałem się, aby zrobić zakupy, a wyszło na to, że nic nie kupiłem (nie licząc jedzenia i piwa).

27 sierpnia 2012

I tak dalej Macieju

O 4 rano w kolejce do rejestracji do poradni hematologicznej. Jestem czwarty, zdążyłem. Aż "I am Number Four" przyszedł mi na myśl (trochę kiczowaty film jak dla mnie). Czekając poczytałem trochę blog Kliniczny - jestem już na styczniu 2011 - gorąco polecam wszystkie wpisy. I tak czas upłynął, zarejestrowałem się i wróciłem do domu. Oczywiście nic nie jadłem, bo po co. A może akurat zrobią mi jakieś badania, na które będę musiał być na czczo. I tak czekam do 14, kiedy przychodzi pani hematolog. I tak umieram z głodu, bo lubię sobie, może nie za wiele, ale często, coś zjeść.

Hematolog zdziwiony, a jakże, na co mnie wysyłają do bardziej szczegółowych badań układu krzepnięcia skoro wychylenie ponad normę jest tak nieznaczne. No ale jak robić, to robić. Dostałem skierowanie do szpitala na jednodniówkę i teraz czekam tylko na telefon. Z panią doktor pogadałem sobie też o studiach medycznych i o zawodzie lekarza. Poradziła mi szkolenie się na hematologa, bo ogólnie jest ich mało w naszym kraju. Ostatnio znajomy okulista doradził okulistykę, chirurg - chirurgię, internista - internę. I tak dalej, i tak dalej. Ciekawe - każdy chwali swoje. A myślałem, że będzie całkiem odwrotnie.

26 sierpnia 2012

W koło Macieju

Wyniki kolejnych badań krwi prawie identyczne do poprzednich.  Odprawili mnie z kwitkiem. Z kolei inny laryngolog mówił, że z APTT 40,4+ można spokojnie wykonać zabieg, odchylenie od normy jest nieznaczne - dziwił się, że lekarze nie zdecydowali się na operację.

Teraz zamiast do szpitala - szukaj człowieku hematologa. I tak w kółko, po całym mieście. W jednym ze szpitali - poradnia hematologiczna nieczynna do listopada (jeden hematolog + urlop = o_O). W drugim miła, piękna i młoda pani z okienka może mnie zapisać na grudzień. Poradziła też, aby przyjść z samego rana w poniedziałek i mieć nadzieję, że będzie się jednym z czterech pacjentów, którzy dostaną zaszczytu przyjęcia.

Koncert polskiego rockowego zespołu Luxtorpeda. Jak zwykle zespół zmiażdżył i pokazał, że słuchanie muzyki w słuchawkach i koncert 100% live to dwa różne światy.

20 sierpnia 2012

Lista emigracyjna

1.    Dokumenty:

a.    dowód osobisty
b.    karty debetowe
c.    karty kodów do przelewów
d.    legitymacja (licealna póki co)
e.    prawo jazdy

2.    Kuchnia:

a.    czajnik normalny/bezprzewodowy
b.    deska do krojenia
c.    garnki
d.    gąbka
e.    kubki
f.     lodówka
g.    nóż
h.    patelnie
i.      płyn do mycia naczyń
j.     przyrządy do gotowania itp.
k.    sztućce
l.      talerze

3.    Łazienka:

a.    antyperspirant (Antidral, w spray’u)
b.    golarka (+ostrza, pianka)
c.    grzebień i szczotka
d.    lakier i guma do włosów
e.    krem do ust i do twarzy
f.     obcinaczki do paznokci
g.    papier toaletowy
h.    patyczki do uszu
i.      perfumy
j.     pilnik i cążki
k.    płyn do ciała
l.      proszek do prania
m.  ręczniki
n.    soczewki (+płyn, pojemniki)
o.    szampon

4.    Elektroniczne:

a.    akumulatorki (+ładowarka)
b.    iPod (+ładowarka, słuchawki)
c.    kable usb
d.    kalkulator
e.    lampka na biurko (+zapasowa żarówka)
f.     notebook (+ładowarka, torba)
g.    przedłużacz i rozgałęziacz
h.    radio
i.      telefon (+ładowarka, słuchawki)

5.    Inne:

a.    długopisy
b.    igła i nici
c.    kapcie
d.    kolorowe flamastry
e.     kredki
f.    leki na wszystko
g.    linijka
h.      mapa miasta
i.     młotek
j.    notes
k.      nożyczki
l.  ołówki (+wkłady i gumka)
m.    parasol mini
n.    pinezki, spinacze i szpilki
o.    poszewki
p.    pościel i koc
q.     stopery do uszu
r.    świeczki
s.     wieszaki na ubrania
t.    worki na śmieci
u.    zapalniczka
v.   zszywacz (+zszywki)
w.    żelazko
x.    cztery litery

Czyli wszystko, co przyszło mi do głowy i powiedziało: "weź mnie (na studia)"
Pan Blogu dostał nowe czcionki i kilka usprawnień
I za cholerę nie wiem, jak dobrze wypośrodkować tytuły postów

17 sierpnia 2012

Let's have a party

Nic się nie dzieje, pogoda pod psem, z najnowszych wydarzeń - jutro grill z Kraśnikiem.
Na wpisy póki co pomysłów brak prawie - chyba, że o cenach Bochenka i innych to dobre pisanie.
Z jutrzejszego rana pociągiem pojadę do Lublina, potem już tylko bus w stronę odwrotną niż Ukraina.
Wtedy w końcu dane mi będzie ujrzeć te Krzyśka włości, o których mówił każdemu tak wielkie ilości.
Tyle chyba już wystarczy z tego pisania, zabieram się dalej do GSH oglądania.

Leave

The next day. Pobudka z samego rana. Wizyta u lekarza po skierowanie na badanie krwi. Wizyta w bibliotece na Starówce i okazało się, że mają większość literatury potrzebnej mi na I roku. Zastanawiam się, czy nie kupić Bochenka i trzymać go jeszcze po roku, przez studia i po studiach, jako pomoc naukową w problematycznych sytuacjach. Po książkach obrałem kierunek i zwrot w stronę dworca PKP. Szynobus zawitał punktualnie w południe i wyjazd w planach o 12:20. Nie uszło to uwagi pewnej matki z dzieckiem, która zaczęła się ochoczo awanturować - przeczytała, że wyjazd jest o 12:10 i sytuację, w której musi razem z dzieckiem poczekać jeszcze kilka minut była dla niej karygodna i niedopuszczalna. Zamiast się kłócić, mogła spożytkować ten czas lepiej i zająć się synkiem, który wyglądał na zaniedbanego. Jedna ze stacji - Żulin. Nazwa wdzięczna, tym bardziej, że ikona miejscowości spała sobie smacznie na ławeczce z buteleczką Tatry.

Lbn

Na Krakowskie Przedmieście piechotką (ciekawe czy jest bliżej na Ruską/Starówkę ze stacji Lublin Północny), 30cm kanapki w SubWay, plac litewski z Konradem, Tyskie i pizza za 10zł w Tifosi. Porozmawialiśmy sobie o tym jacy potrafią być ludzie, jak wredni i głupi, jak dobrzy i mili. Z zaciekawieniem (ale nie zbytnim zmartwieniem) spoglądaliśmy w przyszłość i na nas, jako pierwszą edycję 2w1 z flagowymi przedmiotami z dwóch pierwszych lat ściśniętych w jednym roku studiów. Tematu Kraśnika oczywiście też nie zabrakło, ale nie ma co o tym pisać, bo jest to oczywiste - od jakiegoś czasu przewija się w niemal każdej dyskusji.

Ruska. Przybyliśmy z Konradem. Telefon do Wojtka i koleżanki o 100 imionach (trzeba było sobie rymować z nazwiskiem, żeby dobrze je zapamiętać) - gdzie są. Gdzieś. Idziemy gdzieś. Nie ma ich. Dzwoni Kuba, czeka na peronie 0. Nie wiedzieliśmy jak wygląda, ale szybkie spojrzenie na wszystkich wokół ustanowiło nas w przekonaniu, że Kuba to właściciel różowego psiwora. "Tak myślałem, że wy to wy". "Też tak myśleliśmy, że ty to ty". Po chwili dołączyła Juana z Wojtkiem i wsiedliśmy do busa. Cel naszej podróży - Kraśnik, a dokładnie Kraśnik Fabryczny (czyli część północna). Samo miasto złożone jest z 2 i pół części i się rozciągnęło jak Chile na mapie.

We're comin'

Rozsiedliśmy się wzdłuż busowego korytarzyka i usadowiłem się obok Gabi i jej wystającej bagietki. Dużo śmiechu i oczywiście zwrócenie mi uwagi, że zawsze mam banana na twarzy. Bywa, życie :) Nie wiedzieliśmy, gdzie było nam dane wysiąść i pomocne okazały się dziewczyny siedzące w pobliżu, pewnie z Kraśnika. Wiedziały, gdzie to jest "przy targu" i bardzo uprzejmie zakomunikowały nam, że już czas opuścić pojazd. Wysiedliśmy przy Lidlu, a tu kierowca - "Jedna osoba nie zapłaciła, ta, która rozmawiała przez telefon". Ja rozmawiałem przez telefon, z Kraśnikiem, gdy wsiadaliśmy. Ale bilet dostałem, nie płaciłem. Myślałem, że Konrad zapłacił od razu i za mnie. Ale nie. :) W Lidlu kupiliśmy piwo, a Kuba rzekł, iż "nie ma różnicy czy piję dobre piwo czy siuchy za grosze - siuchy są lepsze. bo tańsze". W drodze do domu-myjni Krzyśka podziwialiśmy bez-krzyżowy kościół oraz piękne kraśnickie rondo, które przecież nie mogło być okrągłe - bo Kraśnik.

It's time

Poznaliśmy ludzi, myjnię, dom, miejsce do spania. Impreza oczywiście przednia - inaczej być u Kraśnika nie mogło :) Duużo zabawy, śmiechu i płaczu ze śmiechu. Kuba miał aż bóle mięśni mimicznych. Dyskusje z Maćkiem na naszym wspólnym poziomie intelektualnym też zostaną zapamiętane, a w szczególności słowa:
asdfpiojbnasPohipyg i fgfgvbrvbhjnutfgvrd. Krzysiek biegający po nocach w poszukiwaniu gitary, Durexowy śpiwór Kuby, "Deszcze niespokojne" Maćka, późnonocne granie w specjalną wersję pingponga i widok Gospodarza myjącego stół i podłogę z porozlewanych płynów i wiele innych wydarzeń pozostaną w mej pamięci. Rano pobudka, wszyscy "wczorajsi". Próbujemy ustalić kolejny termin spotkania, ale nam nie wyszło. Poza tym większość jedzie do Bułgarii, więc dogadamy się po ich powrocie.

ComeBack

Większość pojechała busem do Lublina, ja zostałem w Kraśniku. Krzysiek mówił, że jest bus prosto do mojej mieściny, więc wolałem poczekać chwilę i jechać bez przesiadek. Posłuchaliśmy trochę Kraśnickiej muzyki, obejrzeliśmy Olimpijskiego Jasia Fasolę i różne głupie, rewelacyjne filmiki na YouTube jak asdfmovie, Dick Figures czy też Charlie The Unicorn. Zamiast busem do HomeTown, który okazał się nie istnieć, pojechałem tak jak przyjechałem, czyli bus do Lbn + PKP.

Na lubelskiej Starówce policja kontroluje przejście, ludzi masa i budek jak z jarmarków też masa, pewnie jakieś święto. Kanapka na wynos i szybkim krokiem na dworzec. Zdążyłem. Na mój widok i słowa "ten za siedem na HomeTown" pani konduktor aż z nadmiaru uczuć westchnęła i poradziła kupowanie biletów w kasie, a nie w pociągu. Spotkałem znajomych z klasy, a tuż przed nimi usiadł sobie żulik popijający życiowe paliwo z zakamuflażowanej puszki Harnasia.

8 sierpnia 2012

Bezmojopersono integracjo

Dzisiaj na blogu wydarzenie wyjątkowe - wpis gościnny. O notkę pokusił się mój zacny współlokator pisząc o kolejnym, już drugim spotkaniu integracyjnym naszego rocznika na którym nie dane mi było być. Zapraszam do lektury, ładnie się Nam ekim rozpisał :)

Zdecydowanie wolę kolej

I drugie spotkanie integracyjne za nami, niestety bez naszego guru eMeSa, dlatego post ten będzie postem gościnnym. Poniedziałkowy poranek powitał mnie pięknie uśmiechającym się słoneczkiem. Szybkie ogarnięcie kilku ważnych spraw i już o 11:30 czekałem na busa o wdzięcznej nazwie Jumbo. Niestety Jumbo to on był tylko z nazwy, bo długość mojej kości udowej znacznie przewyższała odległość między jednym, a drugim siedzeniem. A to dopiero początek. Pięknie wyremontowane ulice mojego miasta nie zapowiadały wątpliwej przygody jaką była dalsza podróż. Kolejne niezapomniane wrażenia dostarczyła mi droga wojewódzka nr 855 i twarde zawieszenie mojego pojazdu. Zanim dojechaliśmy do Kraśnika od którego zaczynała się w miarę wyremontowana część trasy, moje wnętrzności prawdopodobnie w dość znaczny sposób pozamieniały się miejscami. Pewnie jeszcze nie mówiłem, że zdecydowanie wolę podróżować koleją? No ale, ale. Czego nie robi się, żeby spotkać się ze swoimi przyszłymi koleżankami i kolegami z roku? Po dotarciu do Lublina stwierdziłem, że nie będę korzystał z usług miejscowej komunikacji miejskiej, tylko spróbuję dotrzeć na miejsce spotkania pieszo i to w dodatku na orientację. Bo po co zabierać specjalnie kupioną mapę Lublina, skoro można jej nie zabierać? Na szczęście po raz kolejny nie zawiodłem się na swojej orientacji i mimo obawy przed spóźnieniem, jak zwykle byłem 20 minut za wcześnie.

„Przepraszam, Ty z pierwszego lekarskiego?”

Pierwszą osobą, która do mnie dołączyła był Wojtek, który wyrwał mnie ze smakowego zachwytu nad lubelskimi malinami. Później dołączyli jeszcze: Ania, Gabrysia, Konrad, Konrad i Łukasz. Brakowało tylko jednej osoby. Mój telefon się rozdzwonił, a na wyświetlaczu widniało magiczne zaklęcie: „KRAŚNIK”. Oho, czyli jednak dotrze. Wmawiał nam, że bus mu uciekł, ale my doskonale wiedzieliśmy, że zagubił się w swojej trzyczęściowej miejscowości, przez co dotarł dopiero na kolejną furmankę odjeżdżającą do miasta wojewódzkiego.

No to czas coś zjeść

Takie właśnie hasło przyświecało pierwszemu celowi naszej podróży. Wybraliśmy się do Tiffosi. Najbardziej przyciągające w tym celu były ceny, co jak przystało na przyszłych studentów było bardzo ważnym kryterium. Pojedliśmy, posiedzieliśmy, pożartowaliśmy z Krasnego i Kraśnika, pochwaliliśmy się swoimi wadami, pozastanawialiśmy nad tym co będzie nam potrzebne na I rok i doszliśmy do wniosku, że wartoby było opić nasze spotkanie. Ale oczywiście tam gdzie jest tanie jedzenie, tam drogie jest picie. Z tego powodu postanowiliśmy zmienić lokal. Nasze kroki skierowaliśmy na Krakowskie Przedmieście, a naszym pierwszym celem był lokal, którego nazwy nie pamiętam, a który krył się w jednej z bocznych uliczek. Tam miał na nas czekać dobry drink w dobrej cenie, ale niestety śmieszna pani oznajmiła nam, że już go nie serwują. W związku z powyższym ostentacyjnie opuściliśmy lokal. Kolejny cel to Pub Legenda, w którym to wypiliśmy prawie cały zapas Perły. I tutaj humor nas nie opuszczał. Poruszaliśmy takie tematy jak alkokroplówki, dogardłowe wlewy spirytusu i ścinające się jajka. Ponadto jak zwykle ponadczasowy okazał się temat Krasnego i Kraśnika. A propos Krasnego, to dorobił się nieco rozbudowanego pseudonimu Krasny Kotek. W międzyczasie dołączyły do nas jeszcze dwie Kasie.

Kiedy nasze fundusze poczęły się kurczyć, a pragnienie było wciąż niezaspokojone udaliśmy się do sklepu. Po drodze dziewczyny dorwały jeszcze muffinkowe maskotki, a więc wszyscy ustawili się do zdjęcia z nimi co wzbudziło ogólne rozweselnie w okolicy. Po dotarciu na miejsce przywitała nas Perła w promocyjnej cenie. Niektórzy jednak zdecydowanie bardziej zafascynowani byli mlekiem. Z zakupów poszliśmy do parku, gdzie jeszcze chwilę pohałasowaliśmy. Niestety czas uciekał nieubłaganie i przyszła pora się pożegnać. Razem z Łukaszem skierowaliśmy nasze kroki ku Dworcowi PKP, gdzie na mnie czekał już pociąg, a Łukasz czekał na swojego Busa.

Podsumowując spotkanie było bardzo udanie, pozostaję jedynie zapytać: „Ale, że eMeS do Lublina nie przyjechał?”.

ekim

by eMeS

Od siebie dodam, że nie dane mi było zagościć z powodu wizyty w laboratorium celem zbadania krwi. Krew mam złą i przesunięto mi zabieg na 23.08. Czyli nie tylko Woodstock i Integracja v.2.0 mnie ominęły, ale jeszcze pewnie i ominę Cieszanów :D Mam nadzieję, że tym razem będzie już po wszystkim, a w ciągu tych dwóch tygodni APTT spadnie z 40,3+ do normy. Wpis mi się bardzo spodobał i niezmiernie żałuję, że nie mogło mnie tam być i świętować razem z resztą rocznika :))

3 sierpnia 2012

Maturalnie, one more time

Dostaję wiele wiadomości z prośbami o rady i wskazanie odpowiedniej drogi, strategii, sposobów, aby osiągnąć podobne wyniki maturalne. Postanowiłem zebrać to wszystko w całość i wrzucić tutaj. Wszystkim przyszłym maturzystom życzę powodzenia :)

Biologia

Operon: całe 3 tomy - Podstawowe źródło wiedzy. Inne książki używałem zwykle kiedy chciałem coś lepiej zrozumieć, a w Operonie opisane to było nie do końca zrozumiale dla mojego kłębka neuronów. W znanym wszystkim Vademecum maturalnym mało rzeczy jest dokładnie - można do niego zajrzeć, aby przypomnieć sobie niektóre elementy, ale nie może być traktowany jako "nauczę się z vademecum i będę wszystko umiał(a)". Nie, nie będziesz. WSiP z 1989 r. - Ze względu na dużą objętość rzadko zaglądałem do z tych książek. Niemniej jednak są bardzo fajnie, logicznie i przystępnie napisane - trochę wyrastają ponad materiał, ale w sumie dziś nigdy nie wiadomo co będzie na maturze (kiedyś to były książki :]). WSiP v.2.0 - Głównie człowiek, układy, procesy itp., w systematykę organizmów raczej się nie zagłębiałem (tylko rysunki i tak z dwa-trzy razy przeczytać całość), bo jak dla mnie jest napisana gorzej niż w innych książkach. Repetytorium*, Trener* i Ćwiczenia* - PWN. Jest trochę błędów, ale da się je spokojnie wyłapać. Korzystałem z pierwszego wydania więc jest to do wybaczenia. Ten komplet był jednym z moich ulubionych materiałów do nauki - wszystko przejrzyście napisane i przyjemnie się czyta. Zadania z Witowskiego - Nie zrobiłem nawet połowy - wolałem trzaskać po prostu arkusze, brak czasu wygrał z panem Dariuszem. Dobre rozwiązanie, jeśli chce się sprawdzić tylko z określonego działu - np. z pasożytów. Zadania "Tydzień po tygodniu do matury" - Polecam. Przyjemne, podobne do maturalnych, zarówno pytania jak i odpowiedzi. 

Arkusze, arkusze, arkusze, arkusze, arkusze, arkusze, arkusze, arkusze, arkusze, arkusze - wszystkie jakie tylko wpadną w ręce, pod nogi, na głowę i w spodnie. No, może oprócz większości podstawowych - chociaż i one są dobrym powtórzeniem np. z człowieka.

Poza tym wszystkim, z pomocą przychodziło ukochane forum.biolog.pl - temat z zadaniami okazał się bardzo pomocny i ukierunkowujący na „maturalne myślenie” - zdecydowanie polecam. Momentami nawet byłem w pewnym sensie uzależniony od tego wątku i żyłem prawie jak no-life z telefonem w ręku odświeżając stronę co pięć minut lub próbując ogarnąć ponad sześćset stron materiałów :) Wzajemne odpytywanie się - na GG, w szkole z każdym znajomym z klasy, w domu jeśli macie rodzeństwo doświadczające tej samej przyjemności zdawania biologii i chemii na maturze. Internet - Wikipedia, wujek Google, wszelkiej maści artykuły, fora, zdjęcia, filmy. Od znajomych słyszałem, że Pyłka Gutowska też jest całkiem dobra. Na nauczyciela nie miałem co liczyć.

Arkusze najlepiej robić tak, że najpierw ogarniamy trochę materiału i jeśli czujemy się na siłach, to rozwiązujemy kilka z nich (ja sobie zapisywałem datę i wynik z danego arkusza). Odpowiedzi sprawdzamy zagłębiając się jak najbardziej w klucz (tym samym ucząc się schematów oceniania, jakie błędy są wybaczalne, a jakie skutkują przyznaniem pięknego zera za całe zadanie), a punkty przyznajemy bez taryfy ulgowej i mówienia sobie, że "to by mi pewnie zaliczyli". Lepiej zdać sobie sprawę, że jest się do dupy (jak ja na początku) i dzięki temu wziąć się porządnie do roboty niż łechtać ego zawyżonymi wynikami. Po tym wszystkim bardziej wiadomo na czym się stoi i jak odpowiadać na maturze, aby dostać punkty.

Chemia

Na początku nauki w liceum był Pazdro. Polecany przez wiele osób, ale jak miałem go przez całe trzy lata w szkole, to przed samą maturą zbrzydł okropnie - mowa o zbiorze zadań. Podręcznik natomiast, jako zestaw z tym zbiorem zadań - Nowa Era - warto otworzyć co jakiś czas - ma bardzo dobrze wyjaśnione wiele różnych rzeczy, a ponadto zawiera liczne tabele, porównania i podsumowania.

Później przyszedł czas na Witowskiego. Po początkowej fascynacji wszyscy ochłonęli. Zbiór jest całkiem niezły, szczególnie na lekcje na których i tak nie ma nic do roboty. Wadą tej książki jest względnie duża ilość błędów w zadaniach i odpowiedziach (w Internetach są erraty), szczególnie w starszych wydaniach. Tutaj rozwiązywałem głównie zadania wzięte z matur, a nie te „Made by Witowski”. Zadania autora są dosyć odmienne i często nijak mają się do standardów maturalnych, choć czasami warto do nich zajrzeć i kilka rozwiązać. Witowski z chemii jest dużo bardziej przydatny niż ten od biologii.

Po Witowskim (albo - w międzyczasie) przyszła pora na komplet książek z PWN zwany „Pomarańczowym”. Repetytorium, Trener, Zadania. Taki sam schemat jak z biologii, tyle że tam królowała żółć. Repetytorium jak najbardziej polecam - warto jednak uważać, bo nie zawiera wszystkich wymaganych na maturze działów. Trener pomocny podczas robienia zadań, a same Zadania jak najbardziej na plus - nierzadko skłaniające do myślenia i pójścia innym tokiem rozumowania niż zazwyczaj. ABC Maturalne też polecam - niektóre z zadań skutecznie wystrzeliwują nas z toku zautomatyzowanego trzaskania treści bez użycia umysłu.

Źródłem wiedzy, oprócz powyższych, był też mój „wspaniały zeszyt z chemii wychwalany przeze mnie pod niebiosa” - do końca życia będę chyba dziękował Leonidasowi za jego niekonwencjonalny tok nauczania (który swoją drogą był też kontrowersyjny i wiele osób na niego narzekało). Oczywiście, podobnie jak wcześniej, i tutaj najważniejsze było wałkowanie arkuszy i klucza odpowiedzi (który, chociaż mogłoby się wydawać inaczej, jest tak samo istotny jak ten z biologii). Biolog także tutaj przychodzi z pomocą oferując oblegany temat z problematycznymi zadaniami.

Żywot

Mam już swój kalendarz. Oczywiście od razu jak tylko dostałem go w swoje łapska, zaczęło się wszelkiej maści uzupełnianki, zaznaczanki i kolorowanki. Zobaczyłem co mnie czeka w przyszłości. Strach dotknął me serce gdy ujrzałem JĄ, tak - JĄ. SESJĘ. Tyle opowieści, płaczu, zgrzytania zębów, depresji. Ciekawe jak to będzie. Widok całych trzech tygodni na "Sesję egzaminacyjną" nie napawa optymizmem. I jeszcze zaznaczyłem na czerwono :)
Sesja, przerwa, przerwa, sesja

Wybrałem się na basen i spotkałem znajomą z klasy licealnej. Prosiła o wzmiankę o jej osobie na blogu - więc piszę, niech się cieszy :) „Nad wodą ujrzałem piękną niewiastę. I wnet wszystko we mnie wzburzyło, oczy się zaświeciły, a serce mocniej zabiło <3. Teraz cały dzień myślę o niej i nie mogę przestać. Studia rzucić może? O Boże, o Boże! Co robić mam, co czynić? Za miłość od pierwszego wejrzenia chyba hormony trzeba winić. :)” Pozdrowienia dla ratowniczki Karoliny :))

Kolorystyka błoga została nieco zmieniona - na trochę ciemniejszą., wydaje mi się być teraz przyjemniejsza dla oka. Poradzono mi bloga w formie nowoczesnej - jako vlog. To nie dla mnie. Lubię „klasykę” - tekst, w każdej chwili mogę sobie napisać akapit czy myśl w telefonie, a później ją tylko poprawić na komputerze. Przy vlogach zajmowałoby mi to wszystko ogólnie dużo więcej czasu, a biorąc pod uwagę jeszcze studia - odpada.

Jutro z rana czeka mnie kelnerowanie, noszenie dziesięciu talerzy na jednej dłoni i zmiatanie wymiocin. Wkrótce notka szpitalna.